W nawiązaniu do notki Macieja Eckardta i tysiącom różnego rodzaju komentarzy - tak tych internetowych jak i spoza sfery wirtualnej. Zawsze zastanawialo mnie, czemu ludzie z taką pasją oddają się walce o przekonanie innych do swojej wiary. Tekst Macieja Eckardta z jednej strony przypomniał mi właśnie o tych, którzy z pasją oddaja się swojemu hobby w postaci udowadniania, jaki to Kościół Katolicki jest przeżarty złem i jak absurdalna jest wiara, że gdzieś istnieje świadoma istota, stojąca ponad wszystkim co pojmujemy. Ale także o tych, którzy z drugiej strony krzyczą, że przecież "nic się nie stało" i że to tylko atak samego szatana na całe dobro które istnieje na tym świecie.
Nie potrafiłem bowiem tego nigdy pojąć. Jeśli bowiem istnieje ów Bóg, jaka jest różnica czy na Ziemi wierzyć w niego będą miliardy, miliony czy może nie będzie wierzył nikt. Przecież kwestia wiary nie ma tutaj żadnego znaczenia. Jeśli ów Bóg istnieje, nawet gdyby po świecie nie chodził żaden człowiek wierzący w jego istnienie - nie będzie miał ten fakt dla samego Boga żadnego znaczenia. z drugiej strony - gdyby nawet wszyscy ludzie zostali katolikami a istota najwyża nie istniałaby, bądź istniała, ale doktryna chrześcijaństwa lub katolicyzmu nie miała z nią zadnego związku i nie oddawałaby nijak prawdy obrazu tej istoty - nic, jakkolwiek żarliwa wiara również nie mogłby tego zmienić.
Czy wiec nie jest to tak, że owa chęć przekonania innych do swoich racji i do swojego pojmowania kwestii religii nie ma żadnego związku z Bogiem i samą sprawą religii - ale celem jest tylko i wyłącznie przekonanie samych wyznawców, iż światopogląd który wyznają jest słuszny i właściwy? Ma zapewnić zwykłą ludzką swiadomość posiadania wiedzy ostatecznej - w której wieksza ilość osób o podobnym zdaniu ma jedynie utwierdzić rację osoby głoszącej określone poglądy?
Ale jaki to ma w takim razie związek z religią lub z samym Bogiem?
"Rewolucja Francuska zaczyna się wciąż na nowo, bo wciąż mamy do czynienie z jedną i tą samą rewolucją. W miarę jak posuwamy się przed siebie, jej finał oddala się i ginie w mroku (. . . ). Zmęczyło mnie ciągłe branie za port tego, co okazuje się zwodniczą mgłą, i często zapytuję sam siebie, czy rzeczywiście istnieje ów stały ląd, którego tak długo poszukujemy, czy naszym przeznaczeniem nie jest raczej nieskończone żeglowanie po pełnym morzu". Alexis de Tocqueville
.
Informacja dodatkowa - Ponieważ ten blog to nie chlewik, mr offy i tym podobna zbieranina wstępu tutaj nie ma.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka