TVP
właśnie zakończyła sześćset piątą emisję Czterech Pancernych. W ostatnim odcinku niewiele czołgów, więcej weselnego folkloru, który dziecko odpuściło sobie, a ja oglądałem z rosnącym zainteresowaniem. I olśniło mnie.

Otóż Czterej Pancerni są leciutko tylko zakamuflowanym paszkwilem na ruskich!
Zjawiskowa, śliczna Pola Raksa i barytonowy Pedros Gajos mają symbolizować miłość polsko-radziecką i robią to doskonale. To być może najbardziej niezainteresowana sobą para w historii kinematografii w ogóle. Ona przez dwadzieścia odcinków bawi się warkoczem rzucając czasem zakłopotane: "niczewo", on omija ją starannie wzrokiem jakby jej widok sprawiał mu dotkliwą przykrość. Hasło "Janek i Marusia" wrzucone do obrazków googla zwraca jedną jedyną mikroskopijną fotkę najważniejszej pary najsłynniejszego polskiego serialu. Jest łudząco podobne do słynnej fotki "Charles i Diana chwilę przed bójką na pięści".
Janka serdeczniejsze więzi łączą nawet z sierżantem Biełousowem, o Szariku, który w istocie był suką, nie wspominając. Radziecka Marusia w polskim filmie obywa się w ogóle bez przyjaźni, zwierzając się z poczucia odrzucenia torbie sanitariuszki. Finałowy ślub, zresztą pokątny, bo na przyczepkę do wesela dużo bardziej przekonujących Gustlika i Honoraty jest imprezą wyraźnie wymuszoną na Janku. I to bynajmniej nie z TEGO powodu, który zwykle prowadzi do ożenku. Janek robi co robi bo musi z mocy niezależnych od niego, a potężnych układów. Widz zorientowany w historii domyśla się, że to układ jałtański. Widz wrażliwy zgaduje, że ich pożycie będzie jednym wielkim katyniem.
Inne tematy w dziale Kultura