Polski artysta chcący wypromować swoje nanowsze dzieło zwykle idzie do gazet i mówi coś skandalicznego.
Nie śledzę jakoś namiętnie, ale zauważyłem, że informuje zwykle o zamiarze dokonania apostazji, spowiada ze strasznej traumy z dzieciństwa, albo też wspomina o stoczonej walce z depresją czy innym tam nałogiem.
Każda z tych informacji elektryzuje fanów i publiczność, życzliwe media zaś rozpływają się nad „odwagą w przełamywaniu tabu”.
Ostanio kol. Żulczyk napisał nową książkę o prezydencie Dudzie bodajże, tak nieszczęśliwie, czy raczej głupio, że wstrzelił się w tejże Dudy odejście.
Tutaj nie wystarczą już zwykłe zabiegi promocyjne, musiał użyć czegoś skutecznego.
I zaskoczył, użył bowiem bomby A jak Amnestia.
Bo widzicie, literaci mają bardzo wrażliwe ego. Ci najdelikatniejsi zablokowali tylu nie dość zachwyconych fanów, że sami sobie poobcinali zasięgi ze szkodą dla marketingu.
Zrozpaczony Żulczyk w desperacji odblokował nawet mnie. Kiedyś tam ośmieliłem się zauważyć, ze Wzgórze Psów szeleści Wyborczą – i ban. Nie omieszkałem podziękować za odbanowanie, ale napomknąłem, że i tak pozostanie grafomanem. Wiem to na pewno, bo sam jestem grafomanem, my rozpoznalibyśmy się przez deskę, jak geje.
W odróżnieniu od Ż. ja nie absorbuję … no dobra absorbuję, na miarę natężenia swojej szajby, ale przynajmniej nie poświęcam drzew na drukowanie.
Dość o tym, nie kupujcie Żulczyka, kupcie najnowszego Twardocha, tego z okopów Ukrainy. Nadmienię, że Twardoch też mnie zbanował, ale widać sprzedaje się na tyle dobrze, żeby nie poniżać sie odbanowywaniem krytyków.
Inne tematy w dziale Kultura