Parę lat temu doszedłem do wniosku, że trudno durniejszy "sport" niz narciarstwo zjazdowe. W dojściu do powyższego wydatnie pomogła mi wywrotka na Śnieżynce. Ogromny siniak, nabyty na własną prośbę, albowiem byłem samodzielnie się przewróciłem, inaczej byłbym się zabiłem. Rozmasowując w/w dotarło do mnie, że: do zesuwania się po zboczu trzeba stosunkowo niewiele wysiłku w stosunku do prędkosci i ryzyka to raz. Że sport ów jest obłędnie stechnicyzowany, od nart, przez wiązania, buty, strój, gogle po samochód dowożący pod górę i gondolkę wciągającą na górę. I armatki śnieżne po drodze. To dwa.
Drogo, niebezpiecznie, czasochłonnie - dałem spokój.
Dodatkowo w międzyczasie zaciągnąłem się do popłatnej ale bardzo absorbującej pracy skutecznie uniemożliwiającej mi wypady w - powiedzmy jakiś wtorek do południa - na narty. We wtorek, bo narty weekendowe w naszym płaskim kraju sprowadzają się do gry wstępnej: dojazd i szukanie miejsca parkingowego i kulminacji: postoju w kolejce do wyciągu i powrotu.
Teraz moich kroków w godzinach pracy strzeże aplikacja w ajfonie. Opuszczam biuro - klikam, zajeżdżam do klienta - klikam przystępuję do naprawy - klikam... no słowem - na narty, pominąwszy obiekcje natury ekologiczno - moralno - ekonomicznej - już się nie da.
Azaliż aliści.
Aliści w ten czwartek, podobnie jak we wtorek, pakuję się do gondolki w Świeradowie i klikam - "przystępuję do naprawy". Wiem, wiem, konsekwencja nie jest moją najsilniejszą stroną, ale przyznajcie sami - Polak potrafi, nie?
No właśnie. I tak jeżdżąc w górę i w dół zastanawiam się nad jakże rozpowszechnioną wśród narciarzy opinią, że Polska do narciarstwa się nie nadaje, z powodu rachitycznej infrastruktury, góralskiej pazerności, ogólnego dodupizmu itp. Skłonny jestem zgodzić się z tym nienadawaniem się, nawet zjeżdżając nieźle utrzymaną, dwuipółkilometrową nartostradą.
No bo tak: wyciąg może jak w Dolomitach, ale ludzi sporo, śniegu aby aby.... cienizna.
I na szczycie mnie olśniło. Na szczycie bowiem pisało: 1060 m. Zatem nasz szczyt znajduje się dobre paręset metrów pod alpejskim podnóżem. No bo dolna stacja kolejki w takiej Marilevie to 1400 metrów, tak się zresztą nazywa to miejsce Marileva 1400 w odróżnieniu do Marilevy 900, w której śniegu ni dudu.
Zatem powszechne utyskiwania, że infrastruktura narciarska w Polsce jest pod zdechłym azorkiem, to proszę Państwa lipa. Infrastruktura, jak na stoki zaczynające się tak bardzo poniżej alpejskich jest doskonała. Kto nie wierzy niech się machnie do Zieleńca, gdzie chory na anemię i skoliozę stoczek opleciony jest gęstą pajęczyną wyciągów - pardon -wyciążków (bo parusetmetrowych) .
Z tych gór, pardon - górek - wycisnęliśmy już, co się dało. Co więcej, jak na trzy tygodnie śniegu rocznie, to karnety są stosunkowo dużo tańsze niż w Alpach, gdzie piłują wyciągami przez trzy miesiące.
Lepiej nie będzie. Taki klimat.
Inne tematy w dziale Rozmaitości