Przed wyborami samorządowymi miało być przyjemnie - żadnych wielkich spraw, tajnych spisków i dramatów narodowych a zamiast tego sielankowe landszafciki z pagórkami i strumyczkami. Jako motywy mogli się jeszcze pojawiać dzielni burmistrzowie kopiący piłkę na nowych stadionach lub starości otwierający właśnie wybudowane drogi. Inwestycje w tle oczywiście powstawały przy poparciu rządu.
I znów nic z tego. Wiadomo, Polacy mają już taki charakter i skłonność do patriotycznej egzaltacji. W landszafty z rzeczkami i łąkami wdarła się zdrada stanu, sprawa dość poważna. Zarzut "zdrady" wobec opozycyjnych polityków jest w wypadku śledztwa smoleńskiego czymś zupełnie absurdalnym i właściwie nie zasługuje na poświęcanie mu większej uwagi. Tym niemniej dwa aspekty całej historii wydają się interesujące.
Po pierwsze słowa zdrada/zdradzać nie nadają się najlepiej na słowa-klucze do medialnych nagonek i do rozpętywania histerii. W odróżnieniu od np. czasowników typu kłamać czy majaczyć słowo zdradzać wymaga jednak konkretyzującego dopełnienia w bierniku i tu pojawia się problem. Tak więc zdradzać można jedynie kogoś lub coś, co zostało uprzednio dokładnie określone. Tego rodzaju określenie nie miało jednak miejsca a z nerwowych działań partii rządzącej zupełnie nie wynika, jak została zdefiniowana owa zdradzana racja stanu. Jeżeli ktoś zwraca się do sojusznika o wsparcie przy wyjaśnianiu katastrofy, na czym zależy - jak same to podkreślają - również władzom kraju, to zdradą to z całą pewnością nie jest. Jeżeli natomiast priorytety i założenia polskiej polityki zagranicznej zmieniły się aż tak radykalnie, że dotychczasowy sojusznik przestał nim być a rząd zawarł sojusze z zupełnie innymi partnerami, to należałoby zauważyć, że doszło tu do karygodnego zaniedbania. Ani społeczeństwo ani nawet Sejm nie zostały bowiem poinformowane o zaistniałej sytuacji.
Za zdradę można by było niewątpliwie uznać np. przekazanie tajnych dokumentów obcemu państwu lub obcemu wywiadowi, co do tego zgodni są chyba wszyscy bez względu na poglądy polityczne. Ale i tu sytuacja jest zgoła odwrotna, gdyż polska delegacja raczej chce otrzymać informacje czy materiały mogące pomóc w śledztwie. A więc kolejne kuriozum.
Drugi aspekt tej historii uwidacznia się po odrzuceniu całego ogromu histerii i jazgotu wokół sprawy. Bo co takiego właściwie sę stało? Dwóch polityków partii opozycyjnej, tracącej zdaniem głównonurtowych mediów znaczenie i popadającej w izolację, wybrało się do polityka amerykańskiego, również z partii opozycyjnej. Tam, za wielką wodą chcą go prosić o pomoc w wyjaśnianiu wypadku lotniczego. To tyle. Rezultat tych zabiegów jest niewiadomy. Może dostaną zdjęcia satelitarne ukazujące gęstą mgłę, która w połączeniu z niewłaściwym wyszkoleniem pilotów mogła być przyczyną wypadku. Może dostaną nagrania świadczące o naciskach na załogę. Może - i jest to wariant chyba najbardziej prawdopodobny - nie otrzymają niczego konkretnego.
Reakcje niektórych ministrów i parlamentarzystów wydają się zupełnie niewspółmierne w stosunku do akcji posłów PiS-u. Mowa jest o politycznych awanturach, o zdradzie stanu i o pogorszeniu stosunków z sąsiednimi państwami. W wypowiedziach wyraźnie wyczuwa się panikę i strach. Czy ktoś wie przed czym?
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka