W Egipcie a w związku z tym i na całym świecie znów narasta napięcie. Znów znane obrazy - tłumy, czołgi, Mubarak przemawia, świat się martwi. Arabska stacja TV Al Jazeera prawie bez przerwy transmituje na żywo. Demonstrują wszyscy - zamożni obok biednych, wykształceni obok analfabetów, postępowi obok fundamentalistów religijnych, muzułmanie obok chrześcijan. Wszyscy chcą zmian i wszyscy chcą odejścia Mubaraka. To jedyne co ich łączy. Masy zagłosowały przeciwko niemu butami jeszcze przed jakimikolwiek wyborami.
Mubarak odmawia ustąpienia, mówi jedynie o przekazaniu kompetencji wiceprezydentowi Suleimanowi. Jakich kompetencji? W jakim zakresie? - nie bardzo wiadomo. Cały zachodni świat znów patrzy z przerażeniem na plac Tahrir i miota się. El Baradei przepowiada, że może dojść do wybuchu i że powinna włączyć się armia. Przywódcy najważniejszych państw zabierają głos, próbują robić dobrą minę do złej gry, ukazują się przed kamerami a telewidzowie patrząc na nich czują ich lęk, niepewność i bezradność. Trudno się dziwić, podobno nawet CIA nie wie dokładnie, jak wygląda sytuacja.
I ciągle mowa o demokracji i o poparciu prawa do protestu. Demokratyczne przemiany, jak poprowadzić Egipt do demokracji, jak nauczyć demoktacji, jak rozwinąć demokrację i jeszcze dużo więcej. Niemiecki minister spraw zagranicznych Westerwelle jest rozczarowany rozwojem sytuacji, USA nie są przekonane, czy zmiany są wystarczające a Sarkozy ma nadzieję, że powstanie demokracja a nie nowa dyktatura.
Tylko tak naprawdę kto chce dla Egiptu demokracji? Prawie nikt. Prawie, gdyż oczywiście są i w samym Egipcie i na Zachodzie środowiska, które wierzą w możliwość wprowadzenia demokracji na wzór zachodni. Niewątpliwie jest to część egipskiej klasy średniej i na pewno są to idealistyczno-romantyczno-lewicujące kręgi w Europie Zachodniej czy w USA. Poza tym demokracji domagają się również środowiska muzułmańskie, także i te radykalne, przynajmniej na razie. Oczywiście demokracja w ich rozumieniu raczej nie jest zgodna z wyobrażeniami Zachodu.
Dla Izraela i dla świata zachodniego demokracja w Egipcie jest ze zrozumiałych względów wyobrażeniem spędzającym sen z powiek. Po pierwsze system demokratyczny na wzór zachodni siłą rzeczy może umożliwić dojście do władzy jednemu z radykalnych ugrupowań islamskich. Może też umożliwić dojście do władzy komuś, kto wcale nie jest członkiem Bractwa Muzułmańskiego, jest nawet całkiem postępowy ale dojdzie np. do wniosku, że współpraca z Zachodem wcale nie musi być korzystna i że zamiast tego lepiej wpuścić do Egiptu np. firmy chińskie. Po drugie, jak to z demokracją często bywa, zawsze może się zrobić jakiś bałagan i z kim się wtedy dogadywać - to jednak nie to samo, co zaprzyjaźniony dyktator. A w końcu w Egipcie nikt nie chce ani destabilizacji ani muzułmańskich ugrupowań we władzach.
W mediach izraelskich mówi się dość otwarcie o tych problemach. Zachód natomiast zabrnął w prawa człowieka, w wartości uniwersalne, w egalitaryzm, w abstrakcyjną równość i w wiele innych dogmatów i dlatego też nie może inaczej. Z niepewnością na twarzy i strachem w oczach musi opowiadać o demokracji i o równych prawach dla wszystkich, podczas gdy jednocześnie za kulisami prowadzi dyskretną grę. Nie wiadomo, czy tym razem okaże się ona skuteczna i czy sytuacja nie wymknie się spod kontroli.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka