W normalnych warunkach wszystkie organizacje lub firmy cieszą się, gdy przy każdej okazji - czy to przy omawianiu stosunków międzynarodowych, czy przy zaopatrzeniu gospodarstw w gaz czy przy budowie autostrad - wymienia się ich nazwę. To wspaniała, darmowa reklama, często w najlepszych porach i w najbardziej poczytnych mediach.
Ponieważ chodzi jednak o PiS, sprawa wygląda nieco inaczej: ciągłe wymienianie partii i jej lidera przy każdej niemal okazji ma na celu jej zohydzenie i ukazanie rzekomo fatalnych i szkodliwych działań, oczywiście w przeciwieństwie do organizacji czy osób działających słusznie i właściwie. PiS stał się w ostatnich czasach rodzajem wartości absolutnej, jakimś najważniejszym punktem odniesienia. Przy każdym temacie, nawet jeżeli nie pozostaje on w żadnym bezpośrednim związku z partią Jarosława Kaczyńskiego, zarówno jego przeciwnicy jak i osoby uważające się za "trendy", poczuwają się do obowiązku dowalenia PiS-owi. Nie brakuje również i takich, którzy liczą, że pomoże im to w dalszej karierze czy w zwiększeniu sprzedaży jakiegoś gniota.
W normalnych warunkach rynkowych to raczej podaż odpowiada na popyt. Tu mamy raczej sytuację odwróconą - ciągła podaż, wspierana przez reklamę i odpowiednie socjotechniki doprowadziła wręcz do wykształcenia całej grupy odbiorców/konsumentów, dla których produktem trafionym i atrakcyjnym jest ten, który dokłada PiS-owi. W związku z tym mamy do czynienia z całym szeregiem dziwnych i kuriozalnych wypowiedzi.
Można przytoczyć tylko kilka z nich, choćby gdy wicemarszałek Sejmu Wenderlich pytany przez dziennikarkę w Sejmie o konkretną sprawę odpowiadał, że PiS jest partią barbarzyńską. Od innych często słyszeliśmy, że PiS jest winien sytuacji na kolei, długowi publicznemu, brakowi autostrad i wszystkim innym plagom nękającym III RP. Z mediów drukowanych można podać dwa przykłady - jeden z "górnej półki" a drugi z dziennika bardziej popularnego. Pierwszy to artykuł wstępny w tygodniku "Wprost", poprzedzający wywiad z prezydentem Rosji. Artykuł red. Lisa dotyczy stosunków polsko-rosyjskich ale równocześnie jego dość pokaźna część zajmuje się PiS-em i Kaczyńskim. Drugi to wypowiedź Macieja Maleńczuka dla "Faktu". Wkurza się on gdyż "mamy historyczną szansę na zbliżenie z naszym sąsiadem a Kaczyński i jego poplecznicy robią wszystko, żeby do tego nie doszło". Nie ma to sensu ale jest o PiS-ie. Jest jeszcze wiele, wiele innych przykładów. Wszędzie PiS i zawsze PiS.
Niektórzy komentatorzy są zdania, że to zafokusowanie się na jednej partii i jednym obiekcie nosi pewne cechy systemów totalitarnych, którym wróg gwarantuje przetrwanie. Wróg ten, wszędzie czyhający i jątrzący był konieczny w celu utrzymania jedności mas i ich gotowości do obrony rządzących. Jest to w jakiejś części trafne spostrzeżenie, choć od systemu totalitarnego ciągle jeszcze - i na szczęście - jesteśmy oddaleni. Mimo że jedynym motywem dość dużej części elektoratu Platformy jest właśnie strach przed PiS-em i Kaczyńskim, istnieje jednak jeszcze coś innego, co nie pozwala na porównanie kampanii antypisowskiej z działaniem jedynie słusznych partii w systemach totalitarnych. Komunizm, faszyzm czy islamscy ekstremiści zwalczali/zwalczają wroga na płaszczyźnie ideologicznej według powtarzającego się schematu: nas, jedynie słusznych ze słuszną ideologią, prowadzącą naród czy jakąś grupę ludzi do świetlanej przyszłości, atakuje przeciwnik wyznający wrogą ideologię/wiarę/religię.
W walce prowadzonej przeciwko PiS-owi nie widać żadnej ideologii, żadnej próby tłumaczenia, wyjaśniania czy wychowywania kogokolwiek. Jest tylko chęć niszczenia i wyszydzania za wszelką cenę. Jest chęć zwiększania grona odbiorców niewybrednych i cynicznych dowcipów i podtrzymywania ich w stanie upojnej ekstazy. Ekstatyczny rausz przekłada się na głosy wyborcze, gdyż daje gwarancję, że poddani rauszowi nie będą poszukiwać innych rozwiązań. Rausz bezideologiczny.
Co to wszystko przypomina? Ani mniej ani więcej tylko fenomen gołej baby z okresu komuny upadającej. W czasach świetności system komunistyczny zwalczał pornografię, czy to, co cenzorzy za pornografię uważali, gdyż naród zamiast zajmować się bzdetami miał pracować i tropić czyhającego imperialistycznego wroga. W okresie poprzedzającym upadek, pod koniec lat siedemdziesiątych, władza musiała już jednak stwarzać jakieś wentyle. W tygodnikach czy w ilustrowanych niedzielnych dodatkach do gazet, które zasadniczo z pornografią nie miały nic wspólnego, nagle zaczęły się pojawiać zdjęcia gołych bab. Gołe baby ze sznurami pereł, gołe baby z lampartem, gołe baby w kapeluszu i jeszcze inne. Sprzedaż gwałtownie wzrastała a gazet z wydrukowaną gołą babą nie można było dostać w żadnym kiosku. Różnej maści kretyni kupowali te gołe baby, opowiadali durne dowcipy i rechotali przy wódce. I wokół było źle a oni się cieszyli. Podobnie jak i teraz - podobny krąg odbiorców rechocze z debilnych dowcipów o PiS-ie i Kaczkach, zgodnie z modą raczej przy piwie i grillu. A wokół źle.
Co się stało z tymi pismami i gazetami? Gołe baby zdezaktualizowały się i prawie wszystkie tytuły po upadku komuny splajtowały. Trudno powiedzieć, przez jaki jeszcze czas programy TV czy media drukowane będą mogły żyć z histerycznej nagonki i z podjudzania przeciwko PiS-owi i jego członkom. Pierwsze symptomy, że temat przestaje być atrakcyjny, właśnie się pojawiają.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka