Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
2218
BLOG

Bajka o gminie, rynku i wyszynku

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Rozmaitości Obserwuj notkę 55

Bajkopisarz informuje, że wstawia do sieci bajkę - bajkę klasyczną i staromodną - i że wszystkie miejsca oraz osoby w niej występujące stanowią wyłącznie fikcję literacką. Jeżeli jakiekolwiek miejsca oraz osoby kojarzą się komukolwiek z miejscami, osobami, zdarzeniami lub terminami faktycznymi, to bajkopisarz nie może ponosić za to odpowiedzialności.

   

       Była raz sobie pewna gmina. Statystycznie gmina była bogata ale że statystyki zlecał wójt, to nie odpowiadały one prawdzie. Faktycznie część mieszkańców żyła w bogactwie a druga część miała problemy z przeżyciem od wypłaty do wypłaty. Wszystko, co w gminie działo się ciekawego, działo się na rynku - tam prócz ratusza, w którym niepodzielnie od wielu lat królował wójt, znajdowały się jeszcze dwa lokale. Jeden to luksusowa restauracja "Chez Amies" - tam spotykał się wójt z przyjaciółmi. Czasami bywały tam piękne kobiety a czasami panowie, o których nikt nie wiedział kim są ani czym się zajmują. Podawano tam wyszukane dania i trunki, których nazw nie należy wymieniać, gdyż mogą dziś wywołać skojarzenia, których ze względów prawnych należy za wszelką cenę unikać.

       W drugim lokalu, tanim wyszynku, gdzie serwowano tanią kiełbasę z supermarketu i piwo,  spotykał się prosty lud i dziewki czeladne. W izbach roznosił się zapach starego tłuszczu i dym papierosów - dopóki oczywiście wójt nie postanowił zatroszczyć się o zdrowie ludu i zakazać palenia. Nie wyglądało to wszystko zbyt zachęcająco ale to właśnie tam można było wysłuchać najciekawszych historii z bliska i z daleka. A historie były fascynujące, jakich nikt nigdy jeszcze w żadnej innej gminie nie słyszał.

       Opowiadano więc, że gminą wcale nie rządzi wójt a jacyś tajemniczy panowie. I że rządy nie odbywają się w ratuszu a w restauracji "Chez Amies", która w rzeczywistości miała nie być żadną restauracją a lokalem konspiracyjnym, dla niepoznaki. I jeszcze opowiadano, że pieczę nad wójtem i innymi urzędnikami z ramienia nieznanych tajemniczych panów sprawują kelnerzy. I opowiadano jeszcze, że kierującego tajemniczymi panami nazywano "najważniejszą osobą". I to właśnie ci dziwni kelnerzy mieli decydować, kogo wpuścić a kogo nie wpuścić. To oni mieli decydować, które odwiedziny w restauracji i które rozmowy spisywać i protokołować i o których rozmowach kogo informować.

       I tak działoby się pewnie dalej po wsze czasy, gdyby nie stało się coś dziwnego. Co dokładnie - tego nikt nie wie, róznie w gminie o tym mówili. Jedni mówili, że kelnerzy zwariowali, inni mówili, że "najważniejsza osoba" przestała ufać wójtowi, jeszcze inni mówili, że "tajemniczy panowie" sami się wzięli między sobą za łby. I w ogóle mówili jeszcze wiele innych dziwnych i niesłychanych rzeczy. A na koniec stało się, że kelnerzy zaczęli rozpowiadać na rynku, co i od kogo słyszeli. I lud gminny jak usłyszał, to się rozeźlił. I pewnej pogodnej niedzieli poszedł po wójta, który nie rządził tylko wykonywał polecenia "tajemniczych panów". I wywiózł jego urzędników na taczkach. A potem zamknął knajpę i wywalił za granice gminy wszystkich kelnerów i tych, którym oni służyli. I wybrał wójta, który był wójtem i wybrał urzędników, którzy byli urzędnikami. I potem wszyscy żyli w miarę długo i w miarę szczęśliwie, tylko wójt z wydalonymi kelnerami i ich mocodawcami próbowali jątrzyć z sąsiednich gmin. I nikt jeszcze nie wie, jak bajka się skończyła ale wszyscy mają nadzieję, że dobrze i szczęśliwie.

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Rozmaitości