Otacza nas żenada wyborcza. Podstawowym mechanizmem propagandy głównych partii jest obrzydzanie przeciwnika. Trzeba jakoś utwierdzić wyborcę w przekonaniu, że głosowanie na PO/PiS może i oznacza obciach, ale jak się na nich nie zgłosuje, to „tamci” wygrają i urządzą wtedy prawdziwe piekło. No i na tym tle postać prezydenta A. Dudy jawiła się ostatnio naprawdę pozytywnie.
Początkowo prezydent dość istotnie angażował się w kampanię. Pamiętamy jak „podarował” dudabus „następczyni” przemianowując go na szydłobus. Zawnioskował o referendum mające pognębić PO. Zgłosił ustawę o wieku emerytalnym w terminie tak późnym, że na pewno nie zależało mu na jej uchwaleniu. Pozostanę przy tych przykładach, choć pewnie zainteresowani polityką uzupełniliby tę listę.
Ostatnio jednak A. Duda przestał ostentacyjnie brać udział w kampanii PiS. Nie wiem czy to skutek nocnych rozmów z prezesem J. Kaczyńskim czy wpływ ministra G. Schetyny, z którym prezydent pojechał na sesję ONZ. W sumie nieważne. Po powrocie z USA zdystansował się od przedwyborczej naparzanki. A to pojawił się na Konkursie Chopinowskim, a to gościł króla Belgii. Powołał też Narodową Radę Rozwoju do której zaprosił ludzi z różnych środowisk. Nawet jeśli to tylko gest, to właśnie takie gesty prezydent powinien wykonywać.
Ale to wszystko, to już czas przeszły. We wczorajszym programie „Kawa na ławę” ponarzekał sobie „To znamienne, że jestem od samego początku atakowany przez panią premier i jej kolegów…”, dopasowując się do narracji swojej partii. Szkoda.
Inne tematy w dziale Polityka