Wicepremier P. Gliński pokazał ostatnio swoje "kwalifikacje".
Najpierw dał się wplątać w "aferę" z "porno w tatrze", a tak naprawdę odegrał swoją rolę, jaką przygotował dla niego dyrektor teatru (i jednocześnie poseł) p. K. Mieszkowski. Odegrał z nawiązką, bo zażądał ściągnięcia przedstawienia z afisza, aktywnie biorąc udział w akcji promocyjnej. Przy okazji porada dla podwładnych pana ministra: nie można w jednym akapicie pisać, że ministerstwo "nie zamierza ingerować w wolność wypowiedzi artystycznej" i "nie zamierza dążyć do wprowadzenia żadnych form cenzury", a w następnym oczekiwać "wstrzymania przygotowań premiery". To już lepiej trzeba było kazać wysmarować p. Kwiatkowskiemu coś w rodzaju: "jeśli chodzi o treści pornograficzne, to ministerstwo stoi na stanowisku wprowadzenia w tym zakresie cenzury obyczajowej, bo...".
Po drugie głupio się tłumaczył, że walczył z pornografią (której nie było?), bo taką informację przekazał mu dyrektor teatru. Można się domyślać, że minister zawierzył w reklamiarskie doniesienia. A wydawałoby się, że profesor belwederski nie powinien ufać marketingowi.
Przy okazji w czasie programu zrecenzował całą działalność TVP Info słowami: "To jest program propagandowy, tak jak wasza stacja uprawia propagandę i manipulację od kilku lat", i zagroził: "I to się zmieni". To jedno krótkie zdanie pokazało, że stanowisko ministra go przerosło. Zabrakło tylko zdania "Jest pani na mojej krótkiej liście"
W tej sytucje czuję głęboki niesmak w stosunku do własnej "twórczości", bo przecież niedawno chwaliłem profesora Glińskiego, że tak dobrze przygotował się do wywiadu. Jak widzę, zależało mu jedynie na tym, żeby się zemścić. I wychodzi na to, że p. J. Żakowski nawet jak się mylił, to jednak miał rację.
Inne tematy w dziale Polityka