W ostatnich dniach głośna się stała nowela do ustawy o IPN. Na razie przeszła przez Sejm. Nowela zawiera między innymi słowa: Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…), lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Zapis ten wywołał dyplomatyczną wojnę Polski z Izraelem i narobił sporo smrodu po obu stronach konfliktu – polskiej i żydowskiej.
Propaganda rządowa jednoznacznie wiąże powyższy tekst z walką z pojawiającymi się wciąż „polskimi obozami śmierci”. Powiązanie takie nie ma sensu i jest nadużyciem. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy jakieś amerykańskie czasopismo z rozmysłem publikuje artykuł o „polskim obozie”, celowo wymazując z treści ślad Niemców, czym jednoznacznie sugeruje winę Polaków. Do tej pory mogliśmy tylko zgrzytać zębami, ale już niedługo będziemy mieli znowelizowaną ustawę w ręku! Zaglądamy do niej i co? Ano zgodnie z jej treścią prokurator przeprowadzi śledztwo i jak nazbiera dość materiału dowodowego – co nie wydaje się trudne, bo przecież dowody są wydrukowane w tysięcznym czy milionowym nakładzie – oskarży redaktora, kierując sprawę do sądu. Redaktor dostaje 3 lata więzienia. I tu jest problem, bo sąd karny w Warszawie może wcale, a wcale nie obchodzić kłamiącego dziennikarza. Nawet więcej – na pewno go nie będzie obchodził. Proszę wybaczyć powyższe „law-fiction” – do takich procesów karnych na pewno nie dojdzie. No chyba, że minister Z. Ziobro lepiej przygotuje wniosek o ekstradycję niż ostatnim razem.
Dość sarkazmu. Naprawdę żal patrzeć, jak kolejne działania dzisiejszych elit rządzących okazują się szkodliwą amatorszczyzną. Bo nie wystarczy postraszyć polakożerców prokuratorem.
Zadanie jest o wiele trudniejsze. Szczególnie na podwórku amerykańskim. Do wytoczenia procesu potrzeba sporych pieniędzy, dużej wiedzy prawniczej i doświadczenia. Sprawę może wytoczyć jakaś fundacja – nawet mamy taką jedną z odpowiednim budżetem, która do tej pory rozprawiała się tylko z sędziowskimi kiełbasami. Proces przed sądem musi być prowadzony niezwykle umiejętnie – zbyt łatwo wyobrazić sobie, że strona oskarżona pokaże zdjęcia obozowych ofiar zarzucając emocjonalne „Bronicie morderców!”, co jest niestety równie skuteczne medialnie jak i nieprawdziwe historycznie. Sprawa musi się skończyć solidnym odszkodowaniem, wydawca ma dostać po kieszeni na tyle mocno, żeby nie przepuszczał już więcej podobnych tekstów. I jego koledzy z innych gazet również.
I takiego sposobu załatwienia sprawy „polskich obozów” sobie życzę. Sposobu skutecznego.
Inne tematy w dziale Polityka