letni letni
548
BLOG

Brać sprawy we własne ręce

letni letni Święta, rocznice Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

4 czerwca – dla elit III RP to święto porównywalne z 11 listopada, dla dzisiejszej ekipy rządzącej to raczej kolejny 22 lipca, o czym rok temu zaświadczył swoim komentarzem premier M. Morawiecki. Dziś przyjrzę się jednak tym wyjątkowym czasom oczami tych, co wtedy jeszcze nie głosowali. W poprzedniej notce wspominałem przygody moich dwóch braci z czasów zupełnie przedszkolnych, dziś opiszę sytuację z przełomu lat 80/90. Bracia już podrośli i lokowali się gdzieś w późnych klasach podstawówki, albo i w szkole średniej. W czasie wakacji jednym z głównych zajęć – ich i ich kolegów – była gra w piłkę nożną.

* * *

Akcja opowieści dzieje się w tym samym miejscu, co historia z poprzedniej notki. Ale mamy, jak napisałem, przełom 80/90 i zamiast gliniastego klepiska, przed blokiem znajduje się już przepisowy parking. Jeszcze kilka lat temu można było na nim grać w piłkę, ale teraz rzeczywiście stoją tam samochody. Za parkingiem zachował się jednak kawałek trawnika, gdzie chłopacy mogli za piłką sobie pobiegać.

Kto pamięta tamte czasy, to wie, że wielu uwierzyło w slogan brania spraw we własne ręce. I trzeba przyznać, że moi bracia, młodsi, więc mniej skażeni PRLem, mocniej ode mnie w niego uwierzyli. W każdym razie, gdy opowiedzieli mi o planach zamontowania bramek na kawałku trawnika, który robił za boisko, nie wykazałem spodziewanego entuzjazmu. „Próbujcie. Może wam się uda”. No to spróbowali.

Grupa kilkunastu chłopaków zawzięła się i przystąpiła do działania. Zaczęli od miejscowego tartaku. Podeszli całą grupą i poprosili o belki z których planowali zrobić bramki. O dziwo, spotkany przez nich pracownik nie przegonił ich (wpuścił ich bez większych ceregieli!), co więcej pozwolił na zabranie potrzebnego materiału, wskazując stos drewna leżącego gdzieś pod ogrodzeniem (pewnie jakieś odrzuty?). Chłopcy podzielili się na trzyosobowe grupy, każda zabrała po jednej belce i ruszyli z powrotem. Do przejścia mieli – sprawdzam na mapie googla – 680 metrów. Kawałek. Było ciężko, bo drewno ciężkie a zanieść trzeba. Sprawiedliwie zmieniali się przy dźwiganiu i w końcu donieśli na podwórko.

Na miejscu policzyli jak duże kawałki da się wyciąć. Piłowali z zapamiętaniem owe bele. Piłką ręczną. Rodzice zaopatrzyli ich w jakieś wielkie gwoździe do połączenia słupków i poprzeczki. Robota szła. Entuzjazm był wielki i w krótkim czasie wykopali sobie doły, w których mieli umieścić słupki bramek. Usztywnili całość wrzucając do dołu kamienie. Ubili je ile się dało i zasypali ziemią. Gotowe.

Bramki miały coś koło dwóch metrów wysokości i parę metrów szerokości. Stały stabilnie i świetnie spełniały swoją rolę. Chętni do gry łatwo się znajdowali – przychodziły nawet chłopaki z sąsiednich bloków. Kowale losu zrobili co chcieli, bo chcieć to móc, gdyż co nie jest zabronione jest dozwolone!

Nie minął miesiąc, a sielanka się skończyła. Pewnego dnia podczas śniadania wyjrzeliśmy z braćmi przez okno i ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że jednej bramki nie ma. W nocy ktoś przeciął belki przy ziemi i zabrał drewno. Szkoda, ale jeszcze szło grać na jedną bramkę. Po paru dniach zniknęła i druga. Brat, ten który był głównym pomysłodawcą i najbardziej się zaangażował, skomentował całe to zamieszanie: „Już niczego w życiu nie zrobię dla wspólnego dobra”.

letni
O mnie letni

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura