Sądzę że wielkie 500 dni Platformy będzie gwoździem do wyborczej klęski tej partii. W mojej i nie tylko ocenie polityka Platformy jest polityką z punktu widzenia kibica piłkarskiego. PO nie jest partią intelektualistów, już na pewno nie jest partią ideologicznych doktrynerów. Jest za to partią obyczajowych konserwatystów z klasy średniej, jest ekipą w stylu tkwiących w kulturze macho polskich 40-latków, swojej drugiej młodości upatrujących w futbolu i polowaniach. Oczywiście mówię o politykach partii wewnętrznej, tego jądra PO.
Fot. Poparcie dla PO w wyborach parlamentarnych 2007 roku w rozbiciu na powiaty. cc wikimedia, autor: Barry Kent

Wygrana PO jest kolejną małą polską stabilizacją. Stabilizacją zadłużającą nasze społeczeństwo z gierkowską fantazją. Platforma na chwilę stała się ucieleśnieniem polskiego snu o „potrzebie tyrana”, potrzebie silnego, scentralizowanego ośrodka władzy dowodzonego przez osobę o kompetencjach niemal dyktatorskich. Dziś ten sen się spełnił. W dziwnych okolicznościach katastrofy lotniczej polskiego Air Force One, pospiesznych wyborów w których byle kaprys pogody mógł przechylić szalę wygranej na jedną ze stron.
Nie mam złudzeń co do owych 500 dni. Jedyne, co bez wątpienia udało się rządowi PO to budowa sieci lokalnych boisk. W innych dziedzinach zauważalne jest naiwne kopiowanie wyglądu państw rozwiniętych- jednakże polska papuga pomija wewnętrzny mechanizm- wszak w tych krajach nigdy nie mieszkała, nie funkcjonowała w systemie czy to prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych, czy wielu innych rozwiązań będących standardem i normą.
Polska papuga próbuje sobie dobrze znaną, biurokratyczno-etatystyczną metodą osiągnąć kapitalistyczne rezultaty. W dziedzinie opieki zdrowotnej- kopiowanie już sprawdzonych rozwiązań (np. prywatnych ubezpieczeń) odbywa się w sposób tak powolny, że nadgonienie różnic zajmie dekady. W dziedzinie infrastruktury polityka PO jest tylko małpowaniem rozwiązań USA czy Europy Zachodniej, bez zrozumienia mechanizmów gospodarczych i bez dociekań które z rozmaitych metod rozwiązania problemów transportowych byłyby tańsze i lepsze. W wielu dziedzinach panuje całkowity zastój, jakby rządziło SLD z Unią Pracy.
Polityka PO wydaje się wizją grupy kilku osób, nawet ministrowie są bezwolni i z-zewnątrz-sterowalni. Wizji owego Olimpu nie mogą krytykować naukowcy, z tej prostej przyczyny że sami mediów nie posiadają, dookoła zaś nich są same brukowce lub middle-market-tabloidy, ich opiniami niezainteresowane. Zresztą ci co się na swoim fachu znają, uciekli na Zachód, świadomi ogromu różnic. Jeśli nadal tu tkwią, to dawno machnęli ręką na polski zaścianek i nawet nie udzielają się w języku polskim. Nieliczni są hobbystami i pasjonatami orzącymi rodzime poletko, bez szans na karierę.
Oto ekipa ekspertów z PO ma swoich demiurgów, i swoją wiedzę. „Polska 2030” to apogeum ich kompetencji. Z raportu „Polska 2030” wyziera wizja całkowicie zacofana względem bieżącej praktyki gospodarczej. To wizja zacofanego kraju etatystycznego, podejmującego próby doścignięcia cudzych rezultatów, ale jest to próba dogonienia peletonu maszyną zbudowaną w innej technologii, chyba gorszej. Przez raport przebija niezwykła intelektualna buta i ignorancja. Co może wiedzieć sztab kilkunastu osób na temat problemów jakimi latami zajmują się spore ośrodki badawcze? To tak jakbym ja zechciał zabrać się za pisanie i wdrażanie dzieła pt. „100 procedur naprawy świata”, zajmując się także tymi branżami o których pojęcia- sorry ale nie mam.
Bo osobnicy z PO mają może odwagę, ale nie mają wiedzy. Naukę zaś zaniedbali do tego stopnia że odchodzi mi jakakolwiek ochota na komentowanie ich działań. Polska jest pojazdem zbudowanym w innej technologii. Jest krajem socjalistycznym, w którym wciąż ogromna część majątku, jak choćby lokale komunalne czy spółdzielcze, nie może być przedmiotem sprzedaży czy (legalnego) najmu. Na styku państwowego i prywatnego rozsiadły się nowe elity gospodarcze, mające świetne przełożenie swoich interesów w aparacie tej partii. Funkcjonują tu zarówno płotki jak i grube ryby. Podrobiono nawet media: branżowe czasopisma, z pozoru niezależne, potrafią skrywać siedliska zakulisowych grup interesu brutalnie broniących status-quo.
Kupno ustawy to kwota kilku milionów złotych, do kilkudziesięciu, płatna określonym skarbnikom. System ma się dobrze, w hurtowym zakupie głos posła kosztuje około 30 tys. PLN. Sprawa nie jest tajemnicą, kręgi biznesowe świetnie się w tych procedurach orientują. O procederze krytycznie się odnosił już Bank Światowy w 1999 roku. Mówił on o „praktykach kupowania ustaw w Sejmie III RP za 3 mln dolarów” oraz „blokowania ustaw za 0,5 mln dolarów” (wg "Rzeczpospolita", 10.11. 2000 r.).
W Polsce nie ma demokracji, i to nie tylko faktycznie, ale także formalnie. By czymżesz innym jak ustawowym zniesieniem systemu demokratycznego jest obecny system finansowania polityki dotacjami z pieniędzy podatników? Finanse partii pozaparlamentarnych są znane; dane te zbiera administracja rządu PO-PSL. Ci ludzie doskonale wiedzą, że roczny przychód ich partii to kilkadziesiąt milionów, a większości pozaparlamentarnej konkurencji- kilkadziesiąt tysięcy. Wiedzą, skąd mogą spodziewać się ewentualnej politycznej konkurencji, i to już o kilka długości naprzód. Są doskonale też świadomi marionetkowości polskiego systemu demokratycznego i swojej własnej przewagi.
Polska jest dziś „reżymem zamkniętym”, fasadową demokracją w której tylko skorumpowani dziennikarze podkręcają „demokratyczną” piłeczkę czyniąc jarmark z zawodów czwórki finansowanych z pieniędzy podatników bloków politycznych. System ten ma własną inercję, własne prawa i media. Media które z racji ich jałowości można zlekceważyć bez żadnej straty dla toczącego się w Polsce dyskursu. System ten ma demokratyczne „oczka”, np. wybory prezydenckie.
Wystąpił w tychże wyborach choćby kandydat krytykujący „bandę czworga”, jednakże niepokazywany w kontrolowanej przez tą grupę oligarchiczną telewizji państwowej. Różnica w emisji wypowiedzi różnych kandydatów w państwowej telewizji wyniosła kilkanaście godzin na niekorzyść kandydatów spoza systemu oligarchii.
Oczka te jednak nie zastąpią demokratycznej debaty. Debaty w której mogą pojawić się nowe ruchy które przejmą władzę. Dziś polski system polityczny jest skorumpowany: najbliższe wybory samorządowe to spektakl w którym tysiące kandydatów „wielkiej czwórki” ma dotowane przez podatników kampanie wyborcze, a niezależni kandydaci muszą te koszty pokryć sami.
Ponadto media lokalne są zwykle wydawane przez władze samorządowe, tudzież są mocno powiązane. Już na pół roku przed wyborami w Wołowie odkryłem billboard przestrzegający przed wiarą w lokalne „sponsorowane” pismo samorządowe. W porównaniu z przebiegiem samorządowej kampanii wyborczej na przykład we Włoszech, gdzie stacje telewizyjne po równo pokazują wszystkich kandydatów na lokalne urzędy, dopiero widać skalę „berluskonizmu” w rodzimej polityce, mogącej od Włochów uczyć się demokracji lokalnej.
Demokracja i wolność słowa na szczeblu lokalnym jest w Polsce absolutnym wyjątkiem, szczerze mówiąc chyba nie istnieje. Rozwiniętej demokracji lokalnej dopatrzyłem się w brazylijskim Porto Alegre, a gdzie, no gdzie mamy lokalną demokrację w Polsce? Gdzie są spotkania obywateli liczebnością dochodzące do tysiąca osób, w jakim to polskim mieście mieszkańcy mogą współdecydować jak wydać miejski budżet?
Gdy zgniły korzenie demokracji, nie można oczekiwać demokratycznego drzewa. Szczebel lokalny przegnił i spróchniał. Duże koncerny medialne (Polskapresse, Agora) kontrolują lokalne mutacje ogólnopolskich tabloidów, i bynajmniej nie stoją na straży demokracji, nagłaśniając wybranych kandydatów a cenzurując innych. Oczywiście, w świecie prywatnych mediów mają one do tego prawo, ale niektóre z nich, np. koncern Agora, wydawca dziennika typu middle-market tabloid, powstały z majątku przekazanego politycznej opozycji „Solidarność” i reprezentują określone interesy polityczne.
Co dalej? Szczerze powiedziawszy, nie interesuje mnie to. Mając świadomość, jak wygląda od zaplecza tworzenie polityki europejskich potęg gospodarczych (i co ciekawsze- gdzie się odbywa), mając przyjemność poznać ludzi którzy planowali co bardziej rewolucyjne reformy gospodarcze na kontynencie, wiem czego można się spodziewać po rządach PO.
Zresztą- czego można się spodziewać po kraju, w którym nawet nie ma prasy codziennej, poza tabloidową? Nastąpi wielki platformiany kresz, schedę przejmą solidaryści, narodowi socjaliści, etatyści i tym podobne formacje. Tudzież pojawi się polska wersja putinizmu, zastępująca ułomną oligokrację. Platforma to i tak najlepsze co mógł nam dać zamknięty system polityczny obejmujący postkomunistów i ruchy powstałe z rozpadu Solidarności. Nowe i nieskażone układami się nie pojawi- odrobina gospodarczej wyobraźni powinna wam uświadomić ile kosztuje rocznie prowadzenie partii politycznej z szansami na przeprowadzenie kampanii wyborczej. Czas romantycznej i amatorskiej polityki minął lata temu. A Polska jest dziś już także formalnie systemem oligarchicznym.
Adam Fularz/ Merkuriusz Polski
Słownik:
Middle-market-tabloid: określa model biznesowy prasy w którym dba się o czytelnika poszukującego wartości rozrywkowych oraz znacznego pokrycia bieżących wydarzeń. Wyżej od tego modelu stoją luksusowe i drogie gazety codzienne typu „upmarket”, w Polsce nieobecne, poniżej: typ „downmarket”, czyli brukowce sensacyjne.
Inne tematy w dziale Polityka