libellus libellus
1441
BLOG

Krotochwile o twitterowych spiskach

libellus libellus PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Z niekłamanym rozbawieniem przeczytałam artykuł analityczki „funkcjonowania polityki w sieci”, pani Anny Mierzyńskiej „Żołnierze Wyklęci internetu. #Druga zmiana atakuje przeciwników PiS na rozkaz”. Zainteresowanych odsyłam do źródła https://oko.press/zolnierze-wykleci-internetu-druga-zmiana-atakuje-przeciwnikow-pis-na-rozkaz/, pozwolę sobie jedynie zacytować lid: „Titterowa „bojówka” stworzona przez posła PiS Dominika Tarczyńskiego ma stopnie wojskowe, własny hymn i jasnego przeciwnika - komucholemingów. Czują się żołnierzami wyklętymi, którzy bronią Polski przed powrotem komuny. Ich bronią jest nienawiść. I są skuteczni w internetowym niszczeniu ludzi. Oto przed państwem #drugazmiana”.

Jestem użytkowniczką Twittera. Z całą pewnością moje konto można określić jako „propisowskie”. Nie zieję do nikogo nienawiścią, nikogo nie atakuję, nikt nie wydaje mi rozkazów, zaś #drugazmiana od samego początku miała dla mnie charakter żartobliwy i do głowy mi nie przyszło, że ktokolwiek może ją potraktować na serio. Nawet zaś, gdybym zechciała „niszczyć” internetowo jakiegokolwiek przeciwnika PiS, to i tak miałabym marne szanse, bo przeważająca większość wspomnianych, nie wyłączając autorki artykułu, zablokowała moje konto, chociaż z żadnym z nich nie zamieniłam ani jednego zdania i nie skomentowałam żadnego twitta. W twitterowym żargonie jest to „ban prewencyjny”, o którego zresztą nie mam żalu, bo i o czym miałabym z panią Mierzyńską rozmawiać.

Ze zdumieniem przeczytałam, że używający hashtagu „dobra zmiana” mienią się Żołnierzami Wyklętymi. Bo też i nikt się tak nie określa, choćby z szacunku dla zakatowanych w ubeckich kaźniach obrońców polskiej suwerenności. Doskonale pamiętam zabawę identyfikowania swojego internetowego stopnia wojskowego, o hymnie nawet nie słyszałam i nie zauważyłam, żeby sam twórca armii twitterowych nienawistników – pan poseł Tarczyński – pisał o drugiej zmianie w jakikolwiek inny, niż z przymrużeniem oka, sposób. O pozostałych użytkownikach tego medium społecznościowego nawet nie wspominam, rzecz jasna poza panią Mierzyńską.

Z niedowierzaniem więc, że komukolwiek mogło przyjść do głowy odczytanie na serio twitterowych zabaw, dowiedziałam się, że jestem hejterką, atakowałam na zlecenie Ronena Bergmana i Rafała Trzaskowskiego, protestujących Obywateli RP, matki „niepełnosprawnych dzieci protestujących w Sejmie czy członków KOD-u”. @Immanuela_Kant zaś nigdy nie zwróciła się do mnie nawet z prośbą o zaatakowane kogokolwiek.

Pani Mierzyńska dopuszcza możliwość, że „Można by to uznać za żart, gdyby nie liczne komentarze pod tweetem, z których jasno wynika, że choć pośmiać się można, to jednocześnie wśród członków grupy istnieje rywalizacja o to, kto ma jaki stopień i na jakiej zasadzie są one przyznawane”. Szkoda, że dystansu i poczucia humoru nie starczyło już przy odczytywaniu wspomnianych komentarzy. Jak na analityczkę „funkcjonowania polityki w sieci” wnioski dość zaskakujące. Gdyby pani Mierzyńska zamierzała następną analizę poświęcić grupie użytkowników Twittera posługujących się we wpisach gwarą, odradzam pochopne sądy, że wynika to z braku umiejętności użytkowania poprawnej polszczyzny, można się skompromitować, szczególnie, że to grupa starannie wykształconych, bardzo inteligentnych osób.

Ano właśnie. Czemu mają służyć takie analizy? Oczywiście odmalowaniu wizerunku propisowskich użytkowników Twittera jako grupy nienawistnych hejterów o mentalności tępych żołdaków. Każdy ma rzecz jasna prawo do oceny innych. Pani Mierzyńska ocenia mnie, ja panią Mierzyńską. I obie nas te wzajemne opinie ani ziębią, ani grzeją. Różnica między nami polega na tym, że z racji szacunku do innych ludzi, nigdy nie pozwoliłabym sobie na posłużenie się tak mało wyrafinowanymi technikami propagandy. Ludzie są bystrzejsi niż się niektórym mogłoby wydawać, wiele dostrzegają, potrafią samodzielnie wyciągać wnioski, bacznie obserwują rzeczywistość. „Odzyskiwanie internetów” metodą informowania ich, jak jest na modłę TVN-u, wydaje się więc dość nieskuteczne.

Twitter, jak każde medium społecznościowe, skupia po obu stronach sceny politycznej ludzi mądrych i zwyczajnych głupców. Zdecydowana większość jednak swoje konta wykorzystuje do wymiany poglądów, jako źródło informacji, platformę rozmów na wiele, nie zawsze związanych z polityką, tematów. Wbrew temu, do czego przekonuje pani Mierzyńska, nikt się nie zasadza na przeciwników PiS-u, nie opracowuje wojskowych strategii mających wywołać „efekt zamrożenia, czyli wycofanie się danej osoby z aktywności w sieci, a przynajmniej czasowe jej ograniczenie”. Odczytywanie wszystkiego przez pryzmat symboliki walki, ba wojny i to toczonej przez zorganizowane wojsko internetowe, jest – ujmując rzecz eufemistycznie – dość zabawne.

Gdybym dyszała nienawiścią do każdego, kto ma odmienne poglądy polityczne od moich, musiałabym zacząć wojnę od własnej siostry, z którą jednakowoż pozostaję w serdecznych relacjach. Nie sypię też iskrami na widok moich współpracowników krytykujących rząd i kłaniam się sąsiadom, którzy głosowali na PO. Wśród nas, zwykłych ludzi, niebędących celebrytami, w cenie jest bowiem uprzejmość, tolerancja i dyskusje oparte na merytorycznych argumentach.

Niechże więc nikogo nie zwodzą żarty, twitterowe dramy i kuplety. Spiskowe teorie dziejów o sprytnym pośle Tarczyńskim, co to „budując grupę był z drugozmianowcami w częstym kontakcie. Reagował na ich wpisy, spotykał się z nimi, udostępniał wspólne zdjęcia. Chwalił, podkreślał, że jest z nich dumny. Zbudował relacje, które sprawiły, że na jego polecenie wydane na TT reagowały setki kont – bo coraz więcej prawicowych użytkowników chciało dołączyć do dobrze zorganizowanej grupy, która jest zauważalna i się liczy”, można między bajki włożyć.

Jeśli zaś pani Mierzyńska poszukuje hejtu we wpisach twitterowych, z przyjemnością opowiem jej historię pewnej twitterowiczki, którą przeciwnicy PiS-u nękali telefonami z pogróżkami, opublikowali jej adres domowy, szydzili z jej wyglądu, założyli na jej nazwisko konto na portalu erotycznym, robili zdjęcia jej sklepu i zamieszczali je w sieci z obraźliwymi komentarzami oraz kierowali pytania „czy twój rakowiec jeszcze dycha” mając na myśli jej męża, który leczył się onkologicznie.


libellus
O mnie libellus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka