Mijają lata,a na szczęście zachwyty na temat Led Zeppelin nie przemijają.Dzięki Bogu,muzyka nie zdezaktualizowała się,kapela ma wiernych fanów choć przeleciało 30 lat od rozwiązania,a ponowne zejście się muzyków na scenieO2 w 2007 zaowocowało 20 mln.zamówień na bileta.Wkrotce ma się ukazac oficjalne DVD z tego koncertu,a w kinach mają zagrać go na normalnych seansach jako "Celebration Day"No,szczerze mowiąc jakoś nie pamiętam w dobie komercji lat 90tych i pierwszej dekady XXI w.takiego pomysłu na repertuar filmowy w przybytkach X Muzy.Ale bardzo się cieszę na takie doznania z Led Zeppelin.
Powszechnie uważa się 4-ty album studyjny tego zespołu za najlepszą płytę w dyskografii grupy albo za najlepszy album rockowy wszechczasów.Ja się zasadniczo podpisuję pod obydwoma tymi stwierdzeniami,ale z mała,jedną dygresją.
Gwoli ścisłości,album ten,wydany w 1971r.formalnie nie ma tytułu.Znajduje się na nim 8 utworów.Z tego jeden całkowicie nie pasuje do pozostałych i tworzy mi ,jako słuchaczowi dysonans poznawczy.Ale po kolei,co Zeppelini zagrali na tym albumie?
1/Black Dog-nieco bluesowa struktura kompozycji,w której Plant pokazuje ogromną siłę i barwę głosu
2/Rock And Roll-jak sam tytuł wskazuje,prosty kompozycyjnie utwór,porywa dynamiką i energią
3/The Battle Of Evermore-dynamicznie zagrany na gitarze akustycznej przez Page'a z ostrym wokalem Planta
4/Stairway To Heaven
5/Misty Mountain Hop-znowu bluesowa kompozycyjna prostota.Ale jest to prostota mistrzów,do ktorych 99% zespołów nawet się nie zbliży.
6/Four Sticks-nieco psychdeliczny głos Planta,ukryty na drugim planie aby zrobić miejsce dla dynamicznej,hardrockowej gitary Page'a.
7/Going To California-surowa prostota gitary akustycznej i głosu wokalisty
8/When The Levee Breaks-mój ulubiony utwór z tej płyty.Dynamika,ekspresja,mistrzowskie partie wszystkich instrumentów,włącznie z harmonijką ustną Planta,które to instrumenty zostały należycie wyeksponowane przez producenta.Polecam cover w wykonaniu żeńskiego kwartetu Zepparella.
http://www.youtube.com/watch?v=xH-_9cwdLug
Specjalnie nic nie napisałem o Stairway To Heaven.Dlaczego?Bo ten utwór nie pasuje do tej płyty.Cały krążek to esencja dynamiki hardrocka opartego na bluesowych korzeniach.A Schody.. to ckliwa ballada z tragiczną manierą Planta jako wokalisty,który to Plant przez pierwsze 4 minuty utworu nie jest sobą,śpiewając w dziwnej manierze włoskiego żigolaka z Wenecji.A nie rockmana.Głos idzie monotonnie,płasko tylko środkowymi rejestrami nie wznosząc się ani na górne ani dolne oktawy.Tak to się spiewa przy ognisku harcerskim!!Jednocześnie Page gra monotonnie 4 akordy.4 minuty to w muzyce rockowej wieczność!!!Dopiero od 5 minuty coś zaczyna się dziać.Dzieje się.I to bardzo dużo.Gitary Page'a nabierają rumieńców,zaczyna bębnić Bonham,a Plant pokazuje swoje głosowe mistrzostwo.Ale czemu dopiero w 6 minucie i 45 sekundzie 8 minutowego utworu!!Który to utwór kończy znowu w manierze harcerza na biwaku.
To wszystko powoduje,że utwór ten jest niespójny,nierówny i przesadnie eklektyczny.Ja wiem,że uznawany jest za utwór wszechczasów.Oraz,że miliony gitarzystów na całym świecie zaczynały swoją przygodę ze strunami od Schodów...
Ale do spójnego koncepcyjnie albumu nie pasuje manierą ani dynamiką.Tak więc stawiam taką paradoksalną tezę;bez najlepszego utworu najlepszy album Led Zeppelin byłby jeszcze lepszy.
tolerancyjny jak GW i obiektywny jak TVN.Przedwojenny warsiawiak,dawniej z Mokotowa,obecnie Bemowo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura