Właśnie wróciłem z Warszawy. Fajnie było. Pociąg z Wiednia spóźnił się zaledwie o cztery godziny (bywało gorzej) ale i tak, wszystko co zaplanowałem, udało się zalatwić a poza tym w druga stronę, „Polonia“ pokonała trasę do Wiednia z puntualnością szwajcarskiego chronometru. Średnia może nie powalająca z nóg ale podróże nie tylko kształcą co także hartują. Ale ja nie o tym.
Zawsze gdy jestem w kraju staram się jak mogę omijać polską telewizję. Życie w podróży jest i tak wystarczająco skomplikowane a dodatkowy stres wypływający z okienka powoduje, że staje się nie do wytrzymania. Jeśli czasami, zupełnie niezobowiązująco obejrzę chętnie jakis polski film czy serial, to wiadomości w polskim wydaniu to istna katorga.
Nie chodzi mi nawet o treści (te i tak znam z internetu), co o formę przekazu. Większość polskich telewizyjnych reporterów i reporterek cierpi na polipy, mówi przez nos (czy może tylko małpuje „Stokrotke“?) a ich pojęcie o elementarnych zasadach rządzących polską gramatyką, to nawet mnie, mającego od dziesięcioleci raczej sporadyczny kontakt z językiem ojczystym, zmusza do używania słów uważanych powszechnie za niecenzuralne i wprowadza w stan oscylujący między rozbawieniem i chęcia zastosowania przemocy fizycznej. Miliony niepotrzebnych zaimków przy całkowitej indolencji rodzajnikowej, tak możnaby to, co wylewa się z ekranu, skrótowo (bardzo!) podsumować.
Stary jestem, złudzenia straciłem dawno i w związku z tym nie oczekuję a tym bardziej nie wymagam cudów od polityków czy tzw. ekspertów wszelkiego sortu ale do pewnych standardów zawodowego dziennikarstwa (między innymi opanowanie języka ojczystego na poziomie maturalnym) tak się już przyzwyczaiłem, że trudno mi z nich zrezygnować.
Ponieważ jednak człowiek nie zawsze jest na własnych śmieciach, więc od czasu do czasu, kątem oka, chcę czy nie chcę, mam nieprzyjemność.
Tym razem treść przebiła formę i to o całe lata świetlne. We wtorek w godzinach już późniejszych (właśnie wróciliśmy z kina) na ekranie pojawił się bliżej mi nieznany polityk (poseł?, senator?), którego przynależności partyjnej mogę się jedynie domyślać i który w kontekście czegoś tam (przegapiłem początek), zaczął mówic o „goebbelsowskiej propagandzie“ wypływającej nie tyle z wiadomej i historycznie określonej kancelarii, co z … kancelarii urzędującego Prezesa Rady Ministrów RP.
Przyznam się, że nawet mnie – w końcu także przyzwyczajonego do ostrych telewizyjnych i politycznych dyskusji (język niemiecki jest niezwykle bogaty w barwne porównania czy epitety i niejako predysponowany do prawienia sobie "uprzejmosci") – w tym momencie z lekka zamurowało i musiałem się zapytać moich Gospodarzy czy aby dobrze usłyszałem.
Nie przejmuj się Jurek, w tym kraju to “NORMALKA” - usłyszałem w odpowiedzi.
Normalka? No skoro normalka, to nie wałkowałem dalej tematu. Na wszelki jednak wypadek, wczoraj, zaraz po powrocie do domu, pierwsze co zrobiłem, to przeleciałem się po wszystkich polskich informatorach, forach, etc.. i rzeczywiście. Dokumentnie nic. Zero reakcji i jeszcze mniej oddzwięku. Nawet tyciego echa echa. Jak kamień w studnię.
Ktoś mógłby w tym miejscu słusznie zapytać, dlaczego postanowiłem o tym napisać. Temat znany i wielokroć wałkowany. Na temat tzw. mowy nienawiści czy też politycznego chamstwa wystrzępiono przecież tysiące klawiatur, nadwyrężono kilometry strun głosowych i wylano całe oceany atramentu. Cóż jednak, skoro bez rezultatu.
Gdy ktoś czasami zadaje pytanie, dlaczego nie wracam do Polski, to zwykłem odpowiadać, że zbyt cenię sobie normalność, lub jeszcze lepiej, normalność połączoną z przewidywalnością. To tym różni się od normalki, że w każdym normalnym kraju zacytowany powyżej polityk nie tylko zostałby rozszarpany przez media ale też przestałby być politykiem (posłem?, senatorem?) w dziesięć minut po nieszczęsnej wypowiedzi.
Żeby nie było nieporozumień. Ja nikomu nie zabraniam, każdy może myśleć sobie co mu się żywnie podoba a nawet na własnym blogu czy na ścianie nad łóżkiem napisać. Są jednak pewne granice, jesli ktoś woli estetyczne – lub zwykłego politycznego chamstwa – tego co wolno i tego, czego nie wypada powiedzieć przed kamerą. Czy to dobrze czy źle, nie mnie oceniać, jesli jednak już mam prawo i co ważniejsze, możliwość wyboru, to zostanę raczej tu gdzie jestem. Może mniej barwnie, nudniej ale w każdym wypadku normalniej.
PS. Wiem, że spotkam się z argumentacją, że Niesiołowski, że Michnik, że ten i tamten, w Ameryce (czy też we Wiedniu) murzynów biją, Lubicz belki we własnym oku nie widzi a Goebbels to nie sen zły lecz tragiczna rzeczywistość. Wiem. To wszystko jednak nie zmienia postaci rzeczy, że chamstwo pozostaje chamstwem, cham chamem a ja chciałbym czy też wręcz mógłbym, taką „normalkę“ kiedykolwiek zaakceptować.
R’n‘R
If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it.
Ludzie do mie pisza :)
Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch?
Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka