Steven Spielberg zawsze kojarzył mi się z bohaterem dzieciństwa, czyli Indiana Jonesem, jego ambitne projekty takie jak „Lista Schindlera”, czy „Monachium” pomimo, że były filmami dobrymi, nie pasowały jakoś w mojej wyobraźni do kogoś, kto stworzył najsławniejszego archeologa na świecie. Pewnie dlatego, nie oczekiwałem niczego ambitnego w filmowej opowieści o Abrahamie Lincolnie. Nie oczekiwałem głębokiej analizy psychologicznej bohaterów, czy moralnych dylematów. Dlatego „Lincoln” jako film
zadowolił mnie, a nawet bardzo pozytywnie zaskoczył.
Główny bohater Prezydent Stanów Zjednoczonych jest pokazany na miarę reżysera „E.T.”, człowiek bez skazy, dobroduszny gawędziarz, chodzące dobro. Taki polityczny Indiana Jones, który nawet jeżeli ma wady, to dodają one tylko uroku. Tylko, jeżeli jakiś Prezydent USA miałby zostać tak ukazany, to chyba właśnie tylko Abraham Lincoln, który niewątpliwie zapisał się wielkimi literami w historii XIX wieku. Kto wie, może kiedyś podobnej filmowej biografii doczeka się pogromca Imperium Zła- Ronald
Reagan. Musi jednak chyba minąć trochę czasu, zanim lewicowe elity Hoolywood zaakceptują taką wizję konserwatywnego prezydenta.
Wracając do „Lincolna”, w całym obrazie pokazującym wybitnego przywódcę, mamy smakowity kąsek dla tych widzów, którzy lubią dyskusje o polityce. Reżyser co prawda z dużym uproszczeniem, ale i gracją uchyla nam kurtynę, abyśmy mogli zobaczyć jak wygląda zaplecze politycznego teatru. I widzimy tam polityczną korupcję, jak to w czasach IV RP określono budowanie parlamentarnej większości. Zabiegi o zdobycie „demokratycznego” wsparcia dla poprawki do Konstytucji, polegające na „kupowaniu” głosów
za stanowiska państwowe, jakby to współcześnie określono, są przedstawione w PR-owskim stylu. Dochodzi do sytuacji, że widz zaczyna kibicować ekipie wynajętej do korumpowania Demokratów. W końcu 13 poprawka znosząca niewolnictwo, jest tak ważne, że usprawiedliwia niemoralne postępowanie, od którego zresztą „PRowcy” Lincolna, odcinają oficjalnie Prezydenta, który ogranicza się do pozyskiwania wsparcia moralizatorskimi mowami, mowami jakby nie patrzeć czarującymi i pełnymi dowcipnych anegdot.
Wydawać by się mogło, że historia wybaczyła Lincolnowi, kulisy jego zabiegów o realizację idei jaką było zniesienie niewolnictwa. Wiara w Boga i filozofia antyczna sprawiają, że Abraham Lincoln był utwierdzony w słuszności swojej koncepcji, aby za wszelką cenę 13 poprawkę wprowadzić do Konstytucji USA i skutecznie ja zrealizował. Jednak i współcześnie znaleźć można osoby, które zgoła odmiennie oceniają okres Wojny Secesyjnej w USA. Taki jest urok demokracji i o tym przede wszystkim jest film
Spielberga. Pokazuje on nam, w wersji prawie bajkowej, trochę naiwnej czym jest demokracja, jakie są jej braki i że realizacja najszlachetniejszych idei wymaga w demokracji chwytów poniżej pasa. Mam nadzieję, że choć niektórzy widzowie pod wpływem filmu zaczną inaczej postrzegać politykę, zaczną próbować dostrzec co kryje się pod pudrem PRu. Taką, mam nadzieję, rzeczywistość jednak rozczarowuje, bo kilka dni temu zdarzyło mi się czytać felieton w Gazecie Pomorskiej, w którym autorka
wykorzystywała postać Lincolna do głoszenia haseł feministek i lobby homoseksualnego. I to jest kolejna cecha demokracji, każdy sięga po pomnikowe postacie, takie jego demokratyczne prawo, co nie oznacza zgody z logiką, zdrowym rozsądkiem i moralnością.
urodzony w roku 1984, marzy o świecie będącym przeciwieństwem książki Orwella, z której tytułem jego urodziny się zbiegły. Politolog, przez monarchistów uznany za przedstawiciela romantyzmu politycznego. Uwielbia poznawać świat i odkrywać pozapolityczne aspekty romantyzmu. Pisze i czyta w dużych ilościach. Najlepiej przy akompaniamencie dobrego rocka w tle.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura