Adam Szejnfeld, lider PO od spraw gospodarczych, skrytykował dzisiaj decyzję Urzędu Regulacji Energetyki (URE) o uwolnieniu cen energii elektrycznej. Nazwał to „nieodpowiedzialnością polityczną i gospodarczą”. To zadziwiający zwrot w poglądach od lat prezentowanych przez Platformę Obywatelską. Wcześniej zawsze słyszeliśmy, że państwo może tylko szkodzić gospodarce i wolnemu rynkowi właśnie wtedy, kiedy w niego ingeruje.
A przecież URE nie robi nic innego, jak właśnie ingeruje w rynek, regulując go- co jest zaprzeczeniem liberalizacji. Do tej pory taryfy na dostarczanie energii elektrycznej musiały być przez ten urząd zaakceptowane, zanim zaczęły obowiązywać klientów. Z chwilą liberalizacji rynku ta zasada przestaje obowiązywać. Dostawca może dowolnie kształtować swoje ceny, a klient może co najwyżej zrezygnować z jego usług, wybierając innego dostawcę, tańszego. Ale to tylko teoria- w praktyce wybór dostawców póki co jest mocno ograniczony. Przy niewielkich różnicach w cenie taka zmiana dostawcy może być niewarta zachodu, zwłaszcza że nie każdy ma czas śledzić zmiany taryf, analizować różne oferty, załatwiać formalności związane ze zmianą dostawcy. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy te ceny potem znowu się nie zmienią na niekorzyść nowego dostawcy. Analogii można szukać na rynku telekomunikacyjnym, gdzie klienci rzadko korzystają z alternatywnych operatorów, mimo że są im oferowane usługi na tym samym poziomie ale tańsze.
Wolny rynek może więc wcale nie zadziałać, przynajmniej przy obecnym poziomie rozwoju rynku dostawców energii elektrycznej. Nieszybko powstaną nowe elektrownie, a problem dotyczy właśnie cen samego prądu, gdyż cena jego dostarczania do klienta (sieć przesyłowa) dalej będzie regulowana (ustalana) przez URE. W efekcie ceny mogą szybko iść w górę, a wzrost tych cen nie zawsze będzie miał uzasadnienie ekonomiczne (np. konieczne inwestycje w nowe elektrownie i energię odnawialną). Gospodarka i społeczeństwo zapłacą cenę za quasi-monopol rynkowy.
Rzecz jasna podzielam obawy przedstawicieli Platformy Obywatelskiej. Osobiście nigdy nie idealizowałem zasad wolnego rynku, z jednej choćby przyczyny- prawdziwy wolny rynek jest rzadko spotykany, chyba że na targu warzywnym. Na dużych, globalizujących się rynkach grają wielkie korporacje, w których interesie nie jest konkurowanie, tylko maksymalizacja zysku, a pozycja monopolistyczna jest marzeniem każdego zarządu takiej korporacji. Wolny rynek sprzyja klientom, ale żeby go osiągnąć potrzeba wieloletniej przemyślanej polityki, także w zakresie regulacji. Bez regulacji bowiem liberalizacja jest pustym zapisem, czasem wręcz niszczącym wolny rynek. Szkoda, że liberałowie uczą się tego, lecząc się z naiwnej wiary w szlachetność graczy rynkowych, dopiero wtedy gdy stają się odpowiedzialni za rządzenie. Ale lepiej późno, niż wcale…
Już 100 lat temu Henry Ford zauważył, że żeby gospodarka się rozwijała- jego pracowników musi być stać na samochody, które produkują.... Gospodarka i społeczeństwo mogą rozwijać się tylko w równowadze. Odrzucam skrajne idee- liberalna, gdzie nie widzi się roli społeczeństwa w rozwoju gospodarki, oraz skrajnie lewicowe- gdzie w ogóle nie widzi się zagadnień gospodarczych. Najlepiej radzą sobie kraje, które znalazły dobrą równowagę, "umowę społeczną" między gospodarką i społeczeństwem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka