Wczoraj administracja Amerykańska oficjalnie poinformowała nas o tym, że Barack Obama podjął decyzję o rezygnacji z tarczy antyrakietowej. Podobne informacje krążyły już od dłuższego czasu, jednak nikt nie spodziewał się, że będziemy świadkami tak bezczelnej prowokacji w stosunku do Polski i uległości względem Rosjan.
Barack Obama podjął decyzję w sprawie instalacji, które miały się znaleźć w Polsce i Czechach dużo wcześniej. Postanowił jednak pójść na rękę z Rosjanami i upokorzyć Polskę dokładnie 17 września, czyli w okrągłą rocznicę agresji rosyjskiej. Wielu komentatorów podkreśla, że to jedynie zwykły zbieg okoliczności. Bądźmy poważni. Niemożliwe jest, że nikt w otoczeniu Baracka Obamy nie wiedział o tej istotnej dacie w historii Polski. Co więcej sama godzina wykonania telefonów do premiera Polski i Czech wygląda nadwyraz podejrzanie. Czy można mówić o zbiegu okoliczności w sytuacji, kiedy telefon jest wykonywany kilka minut po północy czasu polskiego? Obama celowo poczekał aż na kalendarzu w Polsce pojawi się dzień siedemnasty. Oczywiście na Kremlu otwarto szampany i ogłoszono triumf Rosji. Trudno się zresztą temu dziwić. To jeden z największych sukcesów dyplomatycznych tego kraju od czasu upadku ZSRR, w dodatku mający niesamowitą moc propagandową dzięki ogłoszeniu go dokładnie 17 września.
Z tym telefonem to w ogóle jest ciekawie. Jak wszyscy wiemy przedstawiciele rządu spławili prezydenta USA pod pretekstem lepszego przygotowania się do rozmowy. Przez to o decyzji w sprawie tarczy premier oficjalnie dowiedział się dopiero w dzień, a my wszyscy z czeskich mediów. Warte podkreślenia jest to, że tego typu rozmowy na najwyższych szczeblach władzy są wcześniej zapowiadane na przykład przez ambasadę. Kwestia rezygnacji z tarczy antyrakietowej nie jest wydarzeniem niespodziewanym i na tyle pilnym, żeby odstąpić od tego zwyczaju dyplomatycznego. Poza tym przecież sam premier Tusk był mocno zaangażowany w kwestie związane z instalacjami , które miały się znaleźć na terenie Polski, że nie potrzebował dodatkowych konsultacji w tej sprawie. Musimy sobie więc zadać pytanie, czy te "kwestie techniczne", o których mówią przedstawiciele rządu, to przypadkiem nie jest coś więcej, zwłaszcza, że w środę były mecze Ligi Mistrzów. Nie chcę się jednak zniżać do poziomu posła Janusza Palikota. Do opinii publicznej dotarły także informacje, że w trakcie rozmowy z Barackiem Obamą Donald Tusk zapytał się go, czy popełniliśmy jakieś błędy przy negocjacjach. Z całym szacunkiem, ale to nie jest zachowanie, które przystoi krajowi chcącemu, aby traktować go poważnie. Pytanie było po prostu amatorskie.
Wróćmy jednak do samej tarczy antyrakietowej. Niedługo po ogłoszeniu decyzji o rezygnacji z bazy w Polsce dotarła do nas informacja, że Amerykanie planują inne przedsięwzięcie antyrakietowe. Nowa koncepcja ma opierać się w dużym stopniu na rakietach SM-3 odpalanych z okrętów. Opinia publiczna jest wprowadzana w błąd, że jest to rozwiązanie zastępcze dla tego, które było planowane do tej pory. Nic bardziej mylnego. Rakiety SM-3 miały być już wcześniej jednym z elementów tarczy antyrakietowej. Plany zakładały zarówno budowę baz Kinetic Energy Interceptor na lądzie (m.in. w Polsce) oraz wykorzystanie rakiet SM-3 na okrętach. Nowa tarcza antyrakietowa będzie więc zubożoną wersją starszej. Faktem jest natomiast, że w zastępstwo baz KEI mają powstać bazy z SM-3 na lądzie. Podobno przedstawiciele USA zaoferowali Polsce udział w tym projekcie. Problemem jest jednak to, że dla naszego kraju jest to rozwiązanie dużo gorsze. Po pierwsze nowa tarcza antyrakietowa jest dopiero na etapie projektów. Oznacza to, że szybko nie doczekamy się rozpoczęcia jej realizacji (mówi się o okresie po 2015 roku). W wypadku starej tarczy realizacja mogła się rozpocząć niemal natychmiastowo, zwłaszcza, że praktycznie wszystkie dokumenty zostały już podpisane. Po drugie systemy moblilne, jakimi będą lądowe wyrzutnie SM-3, można w każdej chwili zabrać z zagrożonego regionu. Nie ma więc gwarancji, że Amerykanie będą chcieli bronić swoich instalacji w wypadku jakiegoś zagrożenia. Mogą się po prostu zdecydować je zwinąć. Wreszcie po trzecie nie ma żadnej pewności, że ten system w ogóle powstanie. Do 2015 roku może nastąpić wymiana na stanowisku prezydenta USA.
Decyzja Obamy o rezygnacji ze stacjonarnych baz tarczy antyrakietowej dowodzi temu, że jej zadaniem wcale nie jest obrona przed pociskami irańskimi. Zagrożenie ze strony tego kraju jest realne. Niektóre źródła podają, że Iran jest już teraz w stanie wyprodukować bombę atomową. Łatwo jednak to niebezpieczeństwo zażegnać i jestem przekonany, że Izrael nie będzie czekał z założonymi rękoma. Prawdziwym celem dla tarczy antyrakietowej są pociski wystrzelane z Chin. Jako, że w obecnej chwili ryzyko konfliktu zbrojnego z tym krajem nie jest zbyt duże, to prezydent USA postanowił poszukać innego, tańszego rozwiązania w kwestii obrony antyrakietowej. Głównym motywem była jednak chęć poprawy relacji z Rosją. Jak widzimy nie jest to możliwe bez uległości USA. Podejrzewam jednak, że Obama przeliczył się nieco i Amerykanie niewiele dostaną w zamian.
Niezależnie od wszystkich czynników mamy do czynienia z katastrofą polskiej polityki zagranicznej, która była realizowana nieprzerwanie od 1990 roku. To klęska wszystkich rządów w tych latach. Oczywiście można spekulować co by było gdyby rząd Donalda Tuska ratyfikował szybko umowę w sprawie umieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce. Niewykluczone, że projekt byłby już w fazie realizacji i o wiele trudniej byłoby go zatrzymać. W końcu "pacta sunt servanda" wciąż obowiązuje, tym bardziej, że była to umowa międzynarodowa.
Kompromitacja Polski jest tym większa, że cała sytuacja stawia nas także w negatywnym świetle wobec naszych sojuszników z Europy Zachodniej. Wszak sporo musieliśmy swojego czasu poświęcić dla dobrych relacji z USA. W tym przypadku stanowczo będę jednak bronił polskiego rządu, co więcej jestem za kontynuowaniem obecnego kursu polskiej polityki zagranicznej w odniesieniu do USA. Kto mógł przewidzieć, że do władzy dojdzie lewicowy populista Barack Obama, który bez problemu dogada się z lewicowym populistą Władymirem Putinem? Nie powinniśmy się jednak poddawać. Barack Obama wcześniej czy później straci swoje stanowisko i władzę przejmie republikański prezydent przychylny Polsce. Na sojuszników z zachodu nie mamy co zbytnio liczyć. Zeszłoroczna wojna w Gruzji pokazała ile są warte mediacje i postanowienia Unii Europejskiej. Wojska rosyjskie do dzisiaj nie opuściły okupowanego terytorium. Samo NATO także nie gwarantuje nam pomocy militarnej.
Decyzja w sprawie rezygnacji z tarczy antyrakietowej rzutuje na sytuację w całym regionie. Dostaliśmy dowód na to, że wpływy Kremla w tej strefie są silniejsze niż wszystkim się wydawało, a Polska i inne kraje Europy Środkowej są jedynie buforem bezpieczeństwa pomiędzy Rosją, a światem zachodnim. W razie zagrożenia bufor może być spokojnie poświęcony dla cynicznych celów, albo w wypadku zdecydowania się jednak na wsparcie militarne, posłużyć za pole bitwy. Na terenie krajów Europy Środkowej są jedynie śladowe ilości instalacji natowskich. Oznacza to, że kraje tego regionu nie są tak naprawdę pełnoprawnymi członkami paktu. Logika jest bardzo prosta: nie ma instalacji, nie ma czego bronić. Oczywiście nie możemy przesadzać z paniką. W najbliższej przyszłości nie ma ryzyka wojny z Rosją. Jakieś widmo w dalszej przyszłości jednak się kształtuje, jeśli uwzględnimy interesy i dotychczasowe postępowanie naszego potężnego sąsiada.
Podsumowując wczorajszy dzień był porażką Polski. W dodatku jest to porażka, która poważnie osłabia nas na arenie międzynarodowej Jednak to nie my ponosimy główną winę za zaistniałą sytuację. Barack Obama pod płaszczykiem idealistycznych, często sprowadzających się do populizmu, pobudek próbuje uzyskać kilka punktów w oczach opinii publicznej. Dla doraźnych interesów jest w stanie poświęcić nawet ciągłość amerykańskiej polityki zagranicznej. Polska nie tylko została skompromitowana na arenie międzynarodowej, ale też straciła szansę na dostęp do bardzo nowoczesnych technologii, które pojawiłyby się w naszym kraju po wybudowaniu tarczy antyrakietowej. Konkretnie chodzi mi tutaj na przykład o dostęp do radaru, który swoim zasięgiem daleko wykraczałby poza granice Polski. O takiej technologii możemy w obecnej chwili jedynie pomarzyć. Czy nowy projekt tarczy antyrakietowej ma szanse realizacji? W dłuższej perspektywie na pewno tak. Pytanie tylko, jak kluczową rolę odegra w nim Polska.
Inne tematy w dziale Polityka