Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2903
BLOG

Piotr Wójcik urządzi wam życie

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Transport Obserwuj temat Obserwuj notkę 34
Lewica zawsze uwielbiała organizowanie innym życia. W przypadku stref czystego transportu i antysamochodowego szurostwa nie jest inaczej. Uzasadnienia oparte są na manipulacjach, przeinaczeniach i kłamstwach.

Mój ulubiony publicysta „Krytyki Politycznej”, piszący zarazem do „Gazety Polskiej” (co nie jest przypadkiem, jak łatwo stwierdzić, słuchając choćby łabędziego śpiewu premiera Mateusza Morawieckiego w Sejmie, opartego głównie na demonizowaniu liberalizmu), postanowił bronić utworzenia w Warszawie strefy czystego transportu. Nie ma w tym nic dziwnego. Choć nie jest to żadna nowość, dla porządku trzeba przypomnieć, że SCT jest częścią klasycznej lewackiej agendy, której jednym z celów jest odebranie ludziom swobody poruszania się własnym efektywnym środkiem transportu. Lewica, jak wiadomo, nie cierpi indywidualnej wolności, a ponieważ ludzie na ogół sami z siebie nie chcą jej pomysłów realizować, więc trzeba ich do tego zmuszać odpowiednią tresurą lub różnego rodzaju zakazami i nakazami. SCT jest przykładem tej ostatniej metody. Ostatecznym celem nie jest tu oczywiście żadne oczyszczenie powietrza, ale spowodowanie, żeby jazda własnym autem stała się tak droga i niewygodna, aby wymusić na kierowcach odstawienie samochodów.

Wbrew retoryce lewicy, to nie kierowcy do czegokolwiek kogokolwiek zmuszają albo coś zawłaszczają. Kierowcy starają się jedynie obronić odbierane im systematycznie prawo do korzystania z własnego indywidualnego transportu.

Wróćmy do pana Wójcika i jego wywodów. Napisał on sążnisty tekst, w którym – jak twierdzi – obala moje tezy na temat SCT zawarte w jednym z tłitów. Co między innymi pisze Wójcik? W jego tekście niedorzeczność i nielogiczność konkurują o pierwszeństwo.

Najpierw Wójcik stwierdza, że SCT nie zadziała w interesie koncernów samochodowych, opierających swoją ofertę coraz bardziej na autach na baterię, ponieważ „nawet za dziesięć lat będzie więc można wjeżdżać do SCT, mając samochód na benzynę lub olej napędowy”. Nawet za dziesięć! Cóż za łaska!

Wójcik pomija w tym punkcie dwie kwestie. Pierwsza to ta, że SCT będzie systematycznie wykaszała kolejne roczniki aut, i to nie ze względu na faktycznie generowane zanieczyszczenia, ale wyłącznie ze względu na formalnie przyznaną autu normę Euro. Jedno z drugim niekoniecznie się pokrywa. Zatem coraz więcej samochodów nie będzie mogło do SCT wjeżdżać.

Druga to ta, że koncerny samochodowe – nie wskutek zapotrzebowania rynkowego, ale z powodu odgórnie narzucanych w UE regulacji – w coraz większym stopniu zastępują swoją normalną ofertą tą elektryczną. Oznacza to, że klienci będą mieć coraz mniejszy wybór: jeśli zdecydują się zmienić samochód na nowy, nie będą już w wielu przypadkach mieć wyboru innego niż auto na prąd. Ewentualnie będą mogli próbować kupić samochody używane, które jeszcze w SCT będą się mieścić.

Wójcik, jak to socjalista, pomija tu kwestię drastycznego spadku wartości posiadanych przez ludzi aut z powodu wprowadzenia SCT. W normalnych warunkach, jeśli z powodu jakiejś publicznej inwestycji lub regulacji na wartości traci nieruchomość, jej właściciel ma prawo domagać się odpowiedniego odszkodowania. W tym wypadku władza nie oferuje nic.

Dalej lewicowy publicysta lekceważy dane skompletowane przez warszawską inicjatywę Stop Korkom, pochodzące z oficjalnych stacji pomiarowych. Okazało się, że w trakcie lockdownu, przy 80-procentowym spadku ruchu samochodowego, stężenie dwutlenku azotu w mieście spadło ledwo o kilka procent, a więc całkowicie niewspółmiernie do spadku natężenia ruchu. Wójcik twierdzi, że te dane są nieprawdziwe. Kłamie. Dane są stuprocentowo miarodajne.

Jeśli natomiast są one w konflikcie z jakimikolwiek innymi wartościami – Wójcik powołuje się tutaj na raport NIK – należy sprawdzić, jakie może być źródło rozbieżności. Już rzut oka na raport NIK budzi wątpliwości. Jako źródło przywoływanych wartości – stopnia, w jakim samochody wpływają na zanieczyszczenie powietrza w aglomeracji warszawskiej – NIK wskazuje „ekspertyzę firmy zewnętrznej”. Jakiej? Jak skonstruowanej i przez kogo finansowanej? Jak zdefiniowano „aglomerację”? Jakie obszary wzięto pod uwagę? Z których stacji pomiarowych pochodzą dane?

A dodać trzeba, że problemem i fundamentem manipulacji jest również umiejscowienie czujników zanieczyszczeń w polskich miastach. Stawiane są one bardzo często w bezpośredniej bliskości przelotowych dróg czy przy wlotach do tuneli drogowych, a więc w oczywisty sposób muszą wskazywać stężenia zanieczyszczeń znacznie wyższe niż nawet kilkaset metrów dalej.

Szczególnie pocieszny, ale zarazem skandaliczny jest fragment, w którym Wójcik zajmuje się skutkami wprowadzenia SCT dla uboższych mieszkańców. Zaczyna od stwierdzenia: „To symptomatyczne, że wolnorynkowcy zaczynają się troszczyć o uboższych dopiero wtedy, gdy mowa jest o restrykcjach dotyczących pojazdów osobowych”. Panie Wójcik, wolnorynkowcy troszczą się o prawo własności i wolność osobistą. Tak się składa, że gdy lewica zaczyna mówić o poprawianiu świata, najbardziej cierpią na tym najubożsi i zawsze w historii tak było. System komunistyczny najbardziej dołował i tłamsił najbiedniejszych – dokładnie tak jak byłoby w świecie waszych marzeń. I tak będzie, gdyby – co nie daj Bóg – zrealizowały się tak przez was uwielbiane strategie klimatyczne UE. Ochrona własności prywatnej w tym przypadku jest jednocześnie ochroną ludzi biedniejszych. Przy okazji byłoby to również potężne uderzenie w klasę średnią, która jest szczególnym celem ataków lewicy. To ona stanowi najważniejszy hamulec w realizacji lewicowych utopii, dlatego lewica swoje polityki planuje w taki sposób, żeby celowo jak najmocniej pognębić właśnie klasę średnią – zbyt bogatą na to, żeby załapać się na wsparcie socjalne, zbyt ubogą, żeby wybronić się od skutków lewicowych szaleństw.

Dalej Wójcik jest jeszcze bardziej groteskowy i zarazem bezczelniejszy. Oznajmia:

Ubożsi mieszkańcy, których nie będzie stać na samochód spełniający normy, skorzystają na kilka sposobów. Po pierwsze, zyskają na rozwoju transportu publicznego, który w stolicy i tak jest już najlepszy w kraju. Według raportu Obserwatorium Polityki Miejskiej, z transportu publicznego korzysta na co dzień niemal połowa mieszkańców aglomeracji warszawskiej, czyli znacznie więcej niż w innych dużych ośrodkach (Poznań, Kraków, Gdańsk, Wrocław), gdzie jest to ok. jednej trzeciej. Obecnie wprowadzane ułatwienia dla stołecznego zbiorkomu – na przykład buspasy – już teraz generują znaczny wzrost popytu na transport publiczny. Według raportu stołecznego ZTM w zeszłym roku liczba pasażerów wzrosła aż o ponad jedną trzecią w stosunku do 2021 roku.

Poza tym ubożsi mieszkańcy skorzystają dzięki poprawie jakości powietrza, dzięki czemu będą musieli wydawać mniej pieniędzy na zdrowie.

Czyli, zdaniem Wójcika, jakąś magiczną i automatyczną konsekwencją wyrzucenia z miasta starszych aut ma być rozwój transportu publicznego, którego jakość, zdaniem autora „Krytyki Politycznej”, określa liczba przewożonych pasażerów. Gdyby przyjąć takie kryterium, okazałoby się, najwyższą jakość na świecie mają koleje indyjskie, gdzie ludzie jadą na dachach i buforach pociągów. Nie dlatego przecież, że tak lubią, ale dlatego, że nie mają innego wyboru.

Właśnie wprowadzane kolejne utrudnienia dla kierowców, takie jak wspomniane buspasy, wypychają ludzi na siłę do transportu miejskiego, który się zapycha. Wywód Wójcika ma walor erystycznego zabiegu petitio principii: najpierw zmusimy ludzi do jazdy transportem miejskim, wprowadzając utrudnienia dla indywidualnych kierowców, a potem będziemy dowodzić, że większa liczba tłoczących się w autobusach ludzi to miara jakości transportu publicznego.

Ostatnie zdanie to kompletna kpina. Pomijając kwestię wątpliwego związku między ruchem samochodowym a zanieczyszczeniami, ubożsi raczej nie korzystają z prywatnej służby zdrowia, więc hipotetyczne czystsze powietrze nie przyniesie im żadnego zysku. Nie mówiąc o tym, że w ogóle wątpliwe jest, aby poziom zanieczyszczeń taki, jaki mamy obecnie, bez SCT, miał jakikolwiek znaczący wpływ na czyjkolwiek domowy budżet. Wójcik stawia tu tezę bez śladu dowodu czy wyliczeń.

Pomija natomiast – co nie dziwne – wszelkie argumenty wskazujące na problemy, jakie z tej sytuacji dla tej grupy osób wynikną. Choćby taki, że wiele osób dojeżdża do pracy w Warszawie ze źle skomunikowanych podwarszawskich miejscowości i nie będzie mieć gdzie zostawiać swoich aut, ponieważ nie ma żadnych planów budowy parkingów na granicy SCT.

Wreszcie kolejny fragment wywodu Wójcika:

Zyskają również lokalni przedsiębiorcy, gdyż zwiększenie ruchu pieszego w śródmieściu jest właśnie w ich interesie. Ludzie poruszający się po mieście pieszo i z wykorzystaniem transportu publicznego częściej rozglądają po witrynach sklepowych, dokonują okazjonalnych zakupów, zaglądają do kawiarni. To dominacja samochodów w centrach miast niszczy lokalną tkankę miejską, w tym lokalnych sprzedawców czy restauratorów. Człowiek poruszający się po mieście własnym autem od punktu A do punktu B jest znacznie gorszym klientem lokalnych przedsiębiorców niż osoby przemierzające miasto pieszo. Kierowcy generują popyt galeriom handlowym, a nie lokalnym przedsiębiorcom.

Kierowcy generują popyt w centrach handlowych, ponieważ tam mogą zaparkować! Gdyby miasto nie utrudniało kierowcom życia i nie kasowało na potęgę miejsc parkingowych, to ci sami ludzie w części przyjeżdżaliby na zakupy do centrum miasta. Sam mogę tutaj dać świadectwo. Od dobrych już paru lat, umawiając się z kimś na spotkanie, prawie zawsze wybieram centrum handlowe – po prostu dlatego, że tam bez problemu znajduję miejsce do zaparkowania. Wolałbym umówić się w kawiarni przy Świętokrzyskiej czy Nowym Świecie, ale skutecznie zraża mnie wizja poszukiwania przez 20 minut miejsca parkingowego. W ten sposób przedsiębiorcy na obłędnej antysamochodowej polityce miasta tracą, nie zyskują.

Nie wiem, skąd Wójcik wziął swoją idylliczną opowieść o tym, że ludzie idąc ulicą „rozglądają się po witrynach sklepowych” i „dokonują okazjonalnych zakupów”. Może ma na to jakieś badania. Z pewnością jest to efekt, który występuje właśnie w centrach handlowych, ale nigdy nie obserwowałem go na ulicy.

I dalej:

Wprowadzenie SCT nie odbierze prawa do dysponowania majątkiem – o ile można w ogóle w ten sposób nazwać 20-letnie samochody – tylko je ograniczy. Regulacje ograniczające dysponowanie majątkiem są wszechobecne, będąc jednym z kluczowych fundamentów cywilizacji jako takiej. Przepisy ruchu drogowego również ograniczają swobodę dysponowania majątkiem, zakazując chociażby używania samochodu pod wpływem alkoholu albo rozpędzania się nim do dowolnej prędkości. Gdyby ludzie mogli zupełnie swobodnie dysponować swoim majątkiem, świat byłby nie do zniesienia, o czym dobrze wie także Łukasz Warzecha, chociaż tego oficjalnie nie przyzna, boby mu to zburzyło jego libertariańską narrację.

Panie Wójcik, majątkiem jest wszystko, co się posiada. Własność nie jest uzależniona od wieku posiadanego przedmiotu. Gdyby miał pan jakiekolwiek pojęcie o motoryzacji, wiedziałby pan też, że istnieje coś takiego jak youngtimery, a w tym przypadku samochód 20- czy 30-letni może być cennym dobrem.

Charakterystyczne, że neokomunista Wójcik za fundament cywilizacji uznaje nie prawo własności, ale ograniczenia tegoż prawa. Ucieka się w tym punkcie oczywiście do manipulacji, porównując rzeczy kompletnie różne. Zakaz jazdy po pijaku czy powyżej limitu prędkości nie jest żadnym ograniczeniem prawa własności, ponieważ dotyczy sposobu, w jaki się z niej korzysta, a nie samej możliwości dysponowania nią. Czymś całkiem innym jest zakaz, wskutek którego dana osoba faktycznie traci możliwość korzystania z posiadanej rzeczy, a dokładnie takie skutki dla części mieszkańców obszaru SCT będzie mieć wprowadzenie strefy. Tak samo jak naruszeniem prawa własności było wprowadzenie zakazu palenia w kominkach w niektórych gminach, co sprawiło, że osoby, które kominki legalnie wybudowały, straciły możliwość korzystania z nich.

Kluczowe są tutaj dwie kwestie. Pierwsza: że właściciel rzeczy nabył ją legalnie i z zachowaniem wszelkich obowiązujących w danym momencie reguł. Druga: że w związku z utratą możliwości korzystania z tej rzeczy nie przysługuje mu odszkodowanie. Gdyby SCT była wprowadzana z zastrzeżeniem, że posiadane obecnie przez mieszkańców strefy pojazdy są zwolnione z restrykcji do czasu, gdy pozostają własnością tej samej osoby lub gdyby dla osób tracących możliwość korzystania ze swojej własności przewidziano odszkodowania – sytuacja wyglądałaby nieco inaczej.

I ostatni fragment, w którym pan Wójcik odnosi się do argumentu o kosztach stworzenia systemu kontroli SCT: „Trudno powiedzieć, dlaczego te koszty miałyby być olbrzymie, skoro kontrolowanie pojazdów będzie się opierać na sieci kamer dysponujących funkcją automatycznego wykrywania tablic rejestracyjnych”. Absurdalność tego zdania bije po oczach. To tak jakby napisać: trudno powiedzieć, dlaczego koszt budowy rakiety kosmicznej ma być olbrzymi, skoro będzie to pojazd kosmiczny zdolny do lotu na orbitę.

Może dla neokomunisty Wójcika to jakaś nowość, ale informuję go, że takie systemy nie są rozdawane za darmo. Kosztują kamery, kosztuje ich instalacja i konserwacja, kosztuje wreszcie oprogramowanie i jego utrzymanie. Dla przykładu, prostszy w założeniu, bo oparty na aplikacjach, nie kamerach, państwowy system e-toll kosztował blisko 300 mln złotych. Były to zresztą pieniądze w części wyrzucone w błoto, bo rząd PiS zdecydował ostatecznie o zniesieniu opłat za autostrady zarządzane przez GDDKiA.

Poza wskazanymi absurdami, manipulacjami, nadużyciami Piotr Wójcik idzie tradycyjnym lewicowym tokiem myślenia: my wiemy lepiej, co jest dla ludzi dobre, a ponieważ ludzie nie chcą się podporządkować, więc ich do tego zmusimy. To stara komunistyczna śpiewka – niepowstrzymana skłonność lewicy do urządzania innym życia.

Jedno w tym wszystkim jest dobre: ostatecznie pada mit, że walka o swobodę poruszania się własnym autem jest w jakiś sposób apolityczna. Nie jest. Jedna strona tego sporu grupuje ludzi, którzy chcą nadal korzystać ze swoich praw i samemu decydować, jak się poruszają. Można powiedzieć, że to konserwatyści – ale naturalni konserwatyści, nie ideolodzy. Chęć obrony posiadanych praw to w tym wypadku naturalny konserwatyzm. Druga strona to agresywna ideologicznie lewica. Specjaliści od organizowania świata według wzorców wymyślonych w kawiarniach i świetlicach „KryPola”.

***

Zachęcam do obejrzenia na moim kanale najnowszej "Rozmowy Niekontrolowanej" z Pawłem Skwierawski ze Stop Korkom, który opowiada, jak wyglądały obrady Rady Warszawy, na których uchwalono utworzenie SCT. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka