Drobne regulacje, takie jak zakaz fajerwerków w Krakowie, to faktycznie demontaż kodu kulturowego o wielkich konsekwencjach, których większość publiki nie rozumie i nie dostrzega. W tym wypadku sfanatyzowana mniejszość dyktuje własne warunki większości.
Często w lekceważonych przez większość komentatorów, mniejszych, pozornie mało ważnych sprawach odbijają się prawdziwe cywilizacyjne trendy. Komentariat skupiony na politycznych personalnych przepychankach poświęca uwagę całkowicie jałowym przepychankom, takie jak te wokół immunitetu Zbigniewa Ziobry, podczas gdy w istocie mają one minimalny wpływ na to, w jakiej cywilizacji żyjemy. Umykają zaś kwestie takie jak to, co dzieje się wokół myśliwych, w stosunku do zwierząt, w sprawie segregacji śmieci czy urbanistycznych szaleństw pod dyktando towarzysza Carlosa Moreno, twórcy koncepcji miasta 15-minutowego. Nie zwraca się uwagi na znaczenie i prawdziwe powody odbierania ludziom wolności w postaci kolejnych, pozornie drobnych regulacji, które stworzyły już masę krytyczną.
Jednym z takich pozornie małych, a w istocie ważnych tematów jest przygotowana w Krakowie przez pana prezydenta Aleksandra Miszalskiego uchwała, zakazująca fajerwerków i petard hukowych w przestrzeni miejskiej. Jeśli ktoś śledzi uważnie od lat zmieniające się trendy kulturowe oraz społeczne ze szczególnym uwzględnieniem ograniczania wolności osobistej – nie będzie zaskoczony. W tej ostatniej sprawie w Polsce kierunek jest bardzo konsekwentny od co najmniej dwóch dekad. Jeśli nawet zdarzają się jakieś pojedyncze regulacje, zwiększające zakres obywatelskich swobód, to na jedną taką przypada dziesięć, które ten zakres ograniczają.
Uzasadnienie projektu uchwały jest w zasadzie nieistotne, ponieważ projekt ten nie wziął się z żadnej realnej potrzeby. Fajerwerki od setek lat są częścią cywilizacji nie tylko zachodniej i w zasadzie od początku swojego istnienia służyły podkreślaniu i świętowaniu wyjątkowych momentów oraz wyrażaniu radości. To część kodu kulturowego, do którego należy również choćby salut armatni czy honorowy.
Ludzie tacy jak prezydent Krakowa – wywodzący się z pewnego środowiska politycznego czy bardziej światopoglądowego – ten kod kulturowy w różnych sprawach i na różnych polach chcą zniszczyć. Mówiąc ogólniej – chcą zniszczyć ten kod kulturowy, który stawia w centrum człowieka. Pozwala mu się cieszyć, zażywać przyjemności, również tych, które mu szkodzą, nie być wiecznie zawstydzonym czy zatroskanym, że może zawadza ptaszkom, pieskom, planecie albo mniejszościom seksualnym. Wrogiem dla tej grupy – bardzo rozbudowanej i mającej swoich przedstawicieli w najróżniejszych formacjach i środowiskach, także pozornie prawicowych czy konserwatywnych – jest generalnie paradygmat Zachodu dumnego z własnych osiągnięć i cywilizacyjnej przewagi nad innymi. Ta cywilizacyjna przewaga ma się kojarzyć z czymś złym. Cierpią z jej powodu mniejszości i cierpi planeta. Dotychczas, jak się okazuje, żyliśmy źle. Teraz mamy żyć wiecznie zawstydzeni, za to bezpieczni – bezpieczeństwo stawiane ponad wszystkim innym jest tu bowiem również istotne.
Za wciskaniem takiego podejścia ludziom stoją oczywiście przyczyny złożone. To i ogromne interesy tych, którzy zaczęli już na tym zarabiać lub mają nadzieję zarobić, i osobiste aspiracje pseudoelity, i gigantyczne kompleksy. Nic tu zresztą nie jest nowe. Powtarza się w innej konfiguracji mechanizm z czasów rewolucji francuskiej, gdy zakompleksione miernoty w rodzaju Dantona czy Robespierre’a uznały się same za wyrocznię moralności i cnót obywatelskich, co skończyło się, jakże by inaczej, krwawą rzeźnią. Nihil novi sub sole.
Oczywiście to nie jest ze strony pana Miszalskiego i jemu podobnych w pełni świadoma batalia. Podobnie pan Trzaskowski, demolując miasto zgodnie z życzeniami aktywiszczy, nie jest przebiegłym realizatorem planów uknutych w piwnicy u Juvala Harariego. (Nawiasem mówiąc, środowiska takie jak Miasto Jest Nasze i osoby takie jak pan Mencwel w swoim rewolucyjnym zapale i połączonej z nim mizerii intelektualnej przypominają, toutes proportions gardeés, rewolucyjne pseudoelity Paryża z lat wielkiego terroru.) Mówiąc zupełnie wprost – poziom ich inteligencji jest niewspółmierny do sprawy. Sięgając znów po analogię z XVIII-wiecznej Francji – są właśnie jak ten Danton czy Robespierre w relacji do Jana Jakuba Rousseau. Nie żeby ten ostatni był jakimś gigantem myśli. Filozof mocno przeciętny, stał się jednak ideologiem rewolucyjnego zniszczenia.
Pan Miszalski nie zaczytuje się Hararim. On wie po prostu, że jest pewien pakiet ruchów obowiązkowych do zrealizowania. Trzeba uderzyć w kierowców, zrobić jakieś inicjatywy równościowo-elgiebetowskie i oddać pokłon miejskim bambinistom. Zakaz fajerwerków to właśnie ta ostatnia sprawa. Kiedyś można jeszcze było zakazać wjazdu do miasta cyrkowi, w którym występowały zwierzęta, ale tutaj lewicową agendę częściowo zrealizował już PiS. W 2021 r. Sejm uchwalił, a pan prezydent Duda posłusznie podpisał ustawę o gatunkach niebezpiecznych, która zakazywała pokazywania takich właśnie zwierząt w cyrkach. Samorządowcom pozostało zatem najwyżej zakazać wjazdu cyrkom, w których w ogóle występują jakiekolwiek zwierzęta. Takie zakazy, rzecz jasna, również wpisują się idealnie w niszczenie zachodniego kodu kulturowego, ponieważ ich podstawą jest absurdalne przekonanie, że zwierzęta mają być traktowane jak ludzie i że każde ich wykorzystywanie jest złe samo w sobie. Przy okazji zaś likwiduje się kolejną tradycyjną przyjemność, znaną od tysiącleci.
Dość nawet groteskowe jest, w jaki sposób pan Miszalski uzasadnia projekt uchwały. Na poziomie retorycznym to bełkot: „Fajerwerki w Krakowie […] nie będą już dłużej przeszkadzać dzieciom, seniorom, chorym i zwierzętom”. Proszę zauważyć, że zwierzęta zostały tutaj postawione na jednym poziomie z ludźmi. To również nie powinno zaskakiwać. Nie wiem natomiast, na jakiej podstawie pan prezydent uznał, że przeszkadzają one dzieciom – jest raczej przeciwnie, zdecydowana większość dzieci, sądząc po reakcjach, jest fajerwerkami zachwycona. Nie znam też, prawdę mówiąc, ani jednego seniora, któremu przeszkadzałyby huki w sylwestra czy przy kilku innych okazjach. Jeśli ktoś żyje długo, to przez całe swoje życie miał do czynienia z fajerwerkami, nie tylko w Sylwestra, ale też choćby na Wielkanoc – i przetrwał. Twierdzenie, że jakoś wyjątkowo przez te kilka godzin w roku cierpią chorzy jest już tak gruntownie nonsensowne, że czuję się zwolniony z komentowania go.
Pan Miszalski odwołał się jednak również do ankiety, w której wzięło udział 10 tys. mieszkańców. Ankieta to oczywiście nie badanie opinii publicznej. Ankiety urządzane przez miasta, podobnie jak zwykle ma to miejsce z „konsultacjami społecznymi”, to okazja to zwołania się przez aktywistów lub fanatyków określonej sprawy i zdominowania takiego głosowania. Tu było nie inaczej.
Po pierwsze – podsumowanie ankiety nie mówi nic o tym, w jaki sposób weryfikowano, czy dana osoba faktycznie mieszka na terenie Krakowa.
Po drugie – 75,8 proc. respondentów stanowiły osoby posiadające zwierzęta. Wziąwszy pod uwagę absolutnie fanatyczne nastawienie ogromnej części miejskich właścicieli domowych zwierząt do kwestii dotyczących zwierząt w ogóle, ta rażąca nadreprezentacja posiadaczy piesków czy kotków wypacza cały sens ankiety. Gdyby już w ogóle odwoływać się do tej formy uzasadnienia uchwały, powinien to być przeprowadzony zgodnie z regułami sztuki sondaż, w którym odsetek osób posiadających zwierzęta nie powinien być wyższy niż faktycznie ma to miejsce wśród mieszkańców miasta.
Tutaj znów możemy odnaleźć ogólną prawidłowość, pojawiającą się również w przypadku innych antywolnościowych decyzji i regulacji. Weźmy choćby kwestię dostępności alkoholu: uzasadnieniem jej ograniczenia dla wszystkich ma być to, że jakaś grupa ma problem z jego nadużywaniem. Jest to jednak problem tej grupy, a obowiązkiem państwa jest zapewnienie, żeby te osoby nie były uciążliwe dla innych. Nie poprzez kolejne zakazy dotyczące wszystkich, ale poprzez należytą prewencję i skuteczne interwencje.
To samo dotyczy rzekomo straszliwego wpływu fajerwerków na zwierzątka domowe. Jeśli czyjś piesek, kotek, chomik albo szczurek boi się huku, to jest to problem jego właściciela. Tylko i wyłącznie. To właściciel zwierzątka powinien zadbać o jego komfort – kupując mu leki uspokajające, zamykając w łazience czy wyjeżdżając na Sylwestra w głuszę. To jego sprawa, a nie powód, aby ograniczać wszystkim możliwość zabawy.
Czyż nie jest to dokładnie ten sam mechanizm, który napędza woke’istowską paranoję? Woke’istowska poprawność polityczna wymaga, żeby ograniczyć na ogólnym poziomie wolność słowa, jeśli tylko znajdzie się jedna osoba, która uzna jakieś sformułowanie, pojęcie, określenie za obraźliwe czy „powodujące dyskomfort” – nawet niekoniecznie u niej samej. Tutaj grupka sfanatyzowanych właścicieli „psieck” dyktuje innym, co im wolno, a czego nie.
Trwa kastrowanie naszej kultury ze wszystkiego, co daje przyjemność, biorącą się również z wolności wyboru. Konsekwencje oczywiście będą, nawet już są, ale – jak to w tej dziedzinie – zmiany są powolne, a więc trudne do wychwycenia dla większości publiczności. A powszechne ogłupienie sprawia, że niewiele osób widzi, jakie znaczenie mają te pozornie trzeciorzędne zmiany.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka