Do Gombrowicza mam stosunek osobisty. Był w czasach licealnych moją wielką literacką fascynacją i nadal ją pozostaje, nawet jeśli do „Ferdydurke" czy „Kosmosu" nie sięgałem od paru lat. Gdy startowałem w olimpiadzie polonistycznej w III klasie, tak się złożyło, że na różnych etapach trafiłem bodaj na trzy tematy związane z Gombrowiczem, więc zajęcie III miejsca w krajowym finale zawdzięczam w jakiś sposób Gombrowi właśnie.
Wiadomość o pomyśle zdjęcia go (chodzi zapewne o „Ferdydurke", bo, o ile pamiętam, tylko on była na liście lektur; może jeszcze jakieś fragmenty „Dziennika") z listy lektur raczej mnie bawi niż bulwersuje, a jestem przekonany, że sam Gombrowicz miałby odczucia ambiwalentne. I też by się uśmiał.
Z jednej strony był przecież niebywałym bufonem i obecność na liście lektur traktowałby jako potwierdzenie swojego geniuszu. Z drugiej - sam się swoją bufonadą bawił, więc nie miał do niej stosunku nadmiernie poważnego. Podobnie jak do swoich nalegań, że powinien dostać literackiego Nobla (a powinien był, moim zdaniem).
Ale jest też druga strona medalu: lista lektur szkolnych jest w stanie upupić najgenialniejszego pisarza. Pamiętam, jaką męczarnią było dla mnie wysłuchiwanie na lekcjach polskiego wynurzeń moich kolegów z klasy na temat „Ferdydurke", podczas gdy ich intelektualna wrażliwość była nastawiona na Stachurę czy piosenki „The Doors" albo nie istniała w ogóle. Wątpię, czy Gombro ucieszyłby się, słysząc, jak codziennie przyprawia mu się gębę, męcząc jego powieść jako obowiązkową lekturę. „Gombrowicz wielkim pisarzem był" - niezła ironia losu.
No, chyba żeby fascynacja młodością przeważyła. Ale też - co to za młodość? 18-letnie stare konie to nie to samo co 16-letnie pensjonarki.
W gruncie rzeczy sądzę, że wykreślenie Gombrowicza czy Kafki z listy lektur tylko im posłuży. Wałkowanie takiej literatury z przymusu (zwłaszcza przy współudziale nauczycieli, którzy nierzadko swoim umysłem są w stanie ogarnąć najwyżej „Nad Niemnem" - tu znów ukłon w stronę mojej wspaniałej polonistki, która w tym towarzystwie była absolutną ekstraklasą) nosi znamiona zbrodni, a jako nieobowiązkowa i prywatna lektura smakują ich książki o wiele bardziej. Niech po nie sięgają ci, co chcą.
***
Jest też drugi aspekt sprawy. Gombrowicz nie pasuje do obecnej władzy. Nie wiem, czy miało to jakieś znaczenie przy konstruowaniu projektu rozporządzenia, dotyczącego lektur, ale taki jest fakt. Ta władza ma wszystkie niemal elementy, z jakimi Gombrowicz walczył. Jej genialną alegorią jest postać Ambasadora z „Trans-Atlantyku". To władza, która własne niedostatki i kompleksy chce leczyć pohukiwaniem o Wartościach, Ojczyźnie, Honorze. Łazi boso, ale w ostrogach, którymi dźga się z tymi obok, a oni dźgają ją. I tak to się kręci. Mówiąc językiem Gombra - przydałoby się nam mniej Ojczyzny, a więcej Synczyzny.
Z punktu widzenia obecnej władzy Gombrowicz jest w najwyższym stopniu niepoprawny politycznie, wręcz wywrotowy, bo kpi ze słabości takiej postawy w sposób absolutnie bezlitosny. Nie znaczy to, żebym bez zastrzeżeń akceptował jego „program pozytywny". Ale dzieła genialnego kpiarza naprawdę nie muszą stać na półce z lekturami. Ich miejsce jest na półce o wiele wyższej.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura