Stefan Sękowski Stefan Sękowski
121
BLOG

Pozorowana walka o interes polskiej wsi

Stefan Sękowski Stefan Sękowski Polityka Obserwuj notkę 12

Żadna partia nie rozwiąże „problemów polskiej wsi”, ponieważ nikomu się to nie opłaca.

Wczoraj na Kongresie Wsi Polskiej (a w rzeczywistości przedwyborczym evencie PiS oraz jego ludowej przybudówki PSL-Piast) w Wierzchosławicach premier Jarosław Kaczyński wygłosił wiele gorących słów w obronie interesów rolników. Była mowa o liberałach, którzy polską wieś chcą zniszczyć, wprowadzić podziały między nią a miastem, a także o tym, że rolnicy bynajmniej nie są uprzywilejowani. PiS będzie więc bronić chłopów przed zakusami ich wrogów, przed likwidacją KRUS i obciążeniem rolników podatkiem dochodowym. A także wprowadzi wiele nowych korzystnych dla nich rozwiązań.

„Problemy polskiej wsi” są jednym z dyżurnych tematów każdej kampanii wyborczej. Jest to kwestia na tyle nośna, że w każdej elekcji startują po 2-3 partie stawiające sprawy wsi w centrum swojego programu. Na początku lat dziewięćdziesiątych o głosy rolników konkurowały ze sobą przede wszystkim PSL i Porozumienie Ludowe Gabriela Janowskiego; niekorzystne rozwiązania w zakresie kredytów zawarte w planie Balcerowicza doprowadziły do powstania „Samoobrony”. Obecnie w obronie rolników gardłują przede wszystkim ludowcy, lepperowcy, elpeerowcy, a także PiS. A jest o co walczyć – na wsi mieszka trzydzieści kilka procent wyborców.

„Problemy polskiej wsi” nie dotyczą jakiejś enigmatycznej „wsi”, a życia konkretnych ludzi. Fakt, iż to właśnie te, a nie inne ugrupowania najgłośniej domagają się obrony interesów rolników nie świadczy o tym, że właśnie one w interesie rolników występują. Rozwiązania, jakie proponują od lat Kaczyński et consortes, mają na celu zwiększenie interwencjonizmu i poszerzenie przywilejów (a także utrzymanie dotychczasowych) dla rolników – to, czy te środki rzeczywiście ten cel spełniają, jest dopiero do zbadania.

To, że rolnicy są objęci wieloma przywilejami jest faktem i nie ma sensu się z nim spierać. Nie muszą płacić podatku dochodowego, składki na Kasę Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych są znacznie niższe niż na ZUS, większa część dochodu KRUS pochodzi z dotacji budżetowej (czyli w wolnym tłumaczeniu – na emerytury rolników składają się nie-rolnicy). Kolejnym przywilejem jest fakt istnienia skupu interwencyjnego. Jeśli ktoś przykładowo produkuje buty, nie może liczyć na to, że państwo odkupi od niego jego produkty – rolnicy nie mają problemu ze zbytem swoich plonów. Do tego dochodzą jeszcze dotacje unijne (środki na Wspólną Politykę Rolną to ok. połowa unijnego budżetu). Te instrumenty wykorzystywane są od lat i nie widać, by sytuacja polskiej wsi się radykalnie zmieniała – nadal na biadoleniu nad losem chłopów można zbić niezły polityczny kapitał.

To fakt, że wielu rolnikom nie żyje się najlepiej. Jednak nie wynika to z braku działalności państwa, a właśnie z jej nadmiaru. Wszystkie środki mające na celu „obronę polskiej wsi” w rzeczywistości jedynie konserwują jej obecną sytuację. We wszystkich państwach rozwiniętych w sektorze rolnym zatrudniony jest niewielki procent ludzi (przykładowo: w USA 0,9%, w Japonii ok. 5%, w Niemczech ok. 3%, w Wielkiej Brytanii 1,5%). Dla porównania – w Polsce 16%. Jeszcze w XIX wieku chłopi stanowili 80-90% ludności każdego społeczeństwa. Z biegiem czasu ludzie zatrudnieni w rolnictwie zmieniali dziedzinę swojej działalności – w XIX i w I połowie XX wieku przenosili się przede wszystkim do przemysłu, później coraz większą rolę zaczynał grać sektor usług. Działo się tak, ponieważ wieś nie była w stanie dać tylu miejsc pracy, na ile było chętnych. Kto szybko nie zauważył, że większe zapotrzebowanie na jego parę rąk będzie w nowo otwartej fabryce włókienniczej, tego do przeniesienia się do miasta zmuszał po pewnym czasie głód. Ten proces napędzał później postęp techniczny – rąk do pracy potrzeba było coraz mniej.

Co mają w takim razie zrobić rolnicy, dla których pracy na wsi po prostu nie ma? Zwyczajnie – zmienić branżę. Przerzucić się na produkcję innego typu, założyć sklep, nauczyć się czegoś, co przyniesie im zarobek. Problem w tym, że dzięki działalności państwa rolnik nie widzi takiej potrzeby. Ma przecież zapewniony zbyt swoich wyrobów, nie musi płacić wysokich podatków ani składek. Żyje tak naprawdę w innym kraju, w innym systemie prawnym i gospodarczym, niż reszta jego współobywateli. Gdyby jego działalność podlegała osądowi rynku, spadek lub wzrost dochodu wskazałby mu na to, czy jego aktualna działalność jest ludziom przydatna, czy też nie. W innej sytuacji czyni to polityk, który wmawia mu, że jest najważniejszy i że bez niego ludzie poumieraliby z głodu.

To przez polityków ludowych i ludofilskich polska wieś wygląda tak, jak wygląda. To przez Kaczyńskich, Lepperów i Pawlaków jest rozdrobniona, produkuje ekstensywnie, a nie intensywnie. To przez nich obecni rolnicy zarabiają tak niewiele (mimo ewidentnych przywilejów, jakimi dysponują) i co gorsza, nie widać, by miało się to zmienić przez najbliższe lata. Albowiem jedyny sposób na poprawę ich bytu, tzn. pozbawienie ich przynajmniej tej polskiej części parasola ochronnego (o zniesienie, lub przynajmniej zliberalizowanie WPR należy walczyć w Brukseli – nie zaś o dodatkowe dopłaty. To byłby dopiero sukces negocjacyjny!), odebrałby partiom wylewającym krokodyle łzy nad losem polskiej wsi ich elektorat, który odpłynąłby do miast lub zajął się innego typu działalnością na wsi. Zasiliłby szeregi polskiej, raczkującej obecnie klasy średniej, z reguły mało podatnej na hasła populistyczne. Polskie Stronnictwo Ludowe – anachronizm z epoki przełomu XIX i XX wieku – prawdopodobnie zniknęłoby z polskiej sceny politycznej, Samoobrona (o ile nie zabije jej osąd wyborców w zbliżającej się elekcji) musiałaby swoje zainteresowanie przerzucić na obronę praw pracowniczych, na jakiej to płaszczyźnie miałaby jeszcze większą konkurencję, bo do PiS, LPR, PSL doszłyby jeszcze partie tradycyjnie lewicowe. Konkludując, ugrupowania te muszą prowadzić pozorowaną walkę o „interes wsi polskiej” we własnym partykularnym interesie. Tak jak z resztą prowadzą i w innych dziedzinach życia społecznego, jak np. PiS w zakresie rozliczeń z historią.

Żeby nie było niejasności – nie jest to wpis na otwarcie kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, choć do tej pory oberwało się prawie wszystkim jej konkurentom. Ta, o ile przejmie po wyborach władzę, także nie będzie skora do przeprowadzenia Nowej Reformy Rolnej. Wszak najchętniej PO zawiązałaby koalicję z PSL, który z pewnością nie pozwoli na radykalne zmiany. Także sojusz z PiS nie rokuje takich nadziei. Do współpracy z LiD raczej nie dojdzie – historyczne rowy między obiema formacjami nie są jeszcze zasypane, mimo zbratania się lewicy laickiej z postkomunistami. Z resztą prognozowanie programu wiejskiego rządu PO-LiD byłoby wróżeniem z fusów. Trzeba pamiętać, że PO zyskuje elektorat również na wsi, co moim zdaniem bierze się z tego, że programu rynkowych zmian w tym zakresie także nie posiada.

Jeszcze długo o wyniku wyborów decydować będą sierpy i kosy – paradoksalnie do czasu, aż ktoś polskim chłopom wreszcie pomoże.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka