Można było się spodziewać takich wyników. Te wybory potwierdziły jednak coś bardzo ważnego: wielką władzę, jaką posiadają media. Główne ośrodki medialne nie są neutralne politycznie, uczestniczą w rozgrywce politycznej i realizują w niej swoje interesy. Dotyczy to nie tylko jednego, wyklętego przez pozostałe grono, ojca Rydzyka i jego mediów. Wszystkie wpływowe media są graczami politycznymi, a bezstronność dziennikarska jest mitem.Tymczasem władza mediów znajduje się całkowicie poza jakąkolwiek kontrolą. Rozmiary władzy mediów unaoczniają zwłaszcza dwa fakty.
Po pierwsze, wynik Grzegorza Napieralskiego. Jest w tym bardzo niewielka zasługa samego kandydata. Kluczową rolę w osiągnięciu takiego wyniku odegrała bardzo silna propaganda medialna w ostatnim tygodniu kampanii. Napieralski został okrzyknięty zwycięzcą debaty, w której wypadł przeciętnie. Walec propagandy sprawił jednak, że pogląd o jego sukcesie został bardzo mocno wdrukowany w świadomość jako przedmiot tego, co "się uważa". Wynik Grzegorza Napieralskiego ujawnia potęgę tych, którzy są jego rzeczywistymi sprawcami.
Po drugie, wyniki kandydatów, którzy nie zaistnieli w mediach. Media mają moc namaszczania kandydatów. To, że ktoś formalnie został kandydatem z racji zdobycia 100 tys. podpisów pod swoją kandydaturą, wcale jeszcze nie oznacza, że jest kandydatem. Aby być kandydatem, trzeba jeszcze zostać zaakceptowanym przez medialny establishment jako kandydat. Oznacza to, że we współczesnej Polsce konstytucyjny zapis o suwerenności narodu jest niemożliwy do zrealizowania w praktyce, a faktycznym suwerenem są media, czyli ośrodki walki politycznej otoczone nimbem bezstronności dziennikarskiej. Media mogą bowiem skutecznie wykluczyć kandydata z konkurencji. Jeżeli nie jest się zaakceptowanym, nie ma się szans na przekroczenie 1,5%. Odrębnym tematem jest tutaj skandaliczna postawa telewizji publicznej, która dobiera uczestników debaty w wyborach na Prezydenta według niezrozumiałego klucza (tak jakby kandydowanie w wyborach prezydenckich z konieczności miało wiązać się z byciem członkiem klubu parlamentarnego). Telewizja publiczna powinna zapewnić możliwość debatowania każdego kandydata z każdym w grupach po trzy osoby.
Jest jednak pewien bardzo ważny wyjątek. Jest nim wynik Janusza Korwin-Mikke. Choć mam dużo szacunku dla tego kandydata, niewątpliwie jednego z najinteligentniejszych polskich polityków, z przyczyn światopoglądowych nie jest to kandydat mojej bajki, i mojego poparcia nie uzyskał. Nie ulega jednak wątpliwości, że udało mu się osiągnąć niezły rezultat mimo zupełnej nieobecności w mediach. To powód do wielkiej radości, ponieważ fakt ten pokazuje, że media jeszcze nie są wszechwładne.
Wnioski jednak nie są pozytywne. „Święto demokracji”, jakim powinny być kampania i wybory, udowodniło, że demokracja w epoce rozwiniętych mediów elektronicznych jest fikcją. Oczywiście nie jest to tylko wina samych mediów. Podstawowym problemem jest to, że w człowieku – każdym człowieku, niezależnie od wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania, itd. - istnieje skłonność do przenoszenia podmiotowości na zewnątrz. Demokracja jest najbardziej wymagającym z rozwiązań ustrojowych – wymaga nieustannej walki z samym sobą o podmiotowość i niesienia ciężaru podmiotowości. Wolność ma znacznie więcej z obowiązku, niż z przywileju, znacznie więcej z ascezy, niż z uczucia swobody, i dlatego jest tym przedmiotem ludzkich dążeń, który rodzi największą ambiwalencję: jednocześnie miłość do siebie jako do przedmiotu i nienawiść do siebie w swoich praktycznych konsekwencjach. Mieć głos jest najtrudniej, a nie najłatwiej, oczywiście o ile chce się coś z nim zrobić.
Czy istnieje jakieś wyjście z sytuacji? Jeżeli chodzi o władzę mediów, to bardzo wiele dobra może sprawić rozwój Internetu, który jest nieuchronny i który może być wielką szansą do odebrania lub chociaż ograniczenia władzy namaszczania, gdyż w Internecie może prezentować się każdy. Internet, nowe medium, stwarza tutaj wielką szansę. Natomiast co do tego, co jest istotą, to może nam pomóc jedynie redefinicja pojęcia wolności, ukazanie jej nie jako przywileju i uprawnienia, ale jako nieustannej aktywności duchowej. Uznanie wolności za aktywność duchową wymaga jednak uznania prymatu ducha; wymaga uznania, że duch powinien leżeć u podstaw polityki będącej służbą dobru wspólnemu. A to wymaga uznania istnienia tego, co duchowe, a więc postawy religijnej, która według współcześnie realizowanego w Europie projektu ideologicznego ma być wyrzucona z życia publicznego.