Machabeusz Machabeusz
84
BLOG

Przegraliśmy

Machabeusz Machabeusz Polityka Obserwuj notkę 3

Tragedia pod Smoleńskiem postawiła nas w obliczu wielkiej szansy. Można było próbować przekuć aktywizację Polaków, która nastąpiła w dniach następujących po katastrofie, w szerszą partycypację polityczną obywateli na co dzień. Zainteresowania Polaków zostały zwrócone w stronę państwa. Niektórzy – jak choćby Bartłomiej Radziejewski w artykule "Na progu republikańskiego odrodzenia" opublikowanym w pierwszym numerze czasopisma "Rzeczy wspólne" (s. 4-15) – słusznie dostrzegali w tym wydarzeniu wielki potencjał dla republikańskiego odrodzenia. Jednak konflikt, który powstał wokół krzyża ustawionego pod Pałacem Prezydenckim, doprowadził do tego, że bezpowrotnie zaprzepaściliśmy szansę, jaka się przed nami pojawiła.

W weekendowym wydaniu "Gazety Wyborczej" sporo miejsca poświęcono "manifestacjom" przeciwników pozostania krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Adam Leszczyński w artykule "Wyzwolenie pod krzyżem. Od Kościoła" oraz Kazimierz Kutz w przeprowadzonym przez Aleksandrę Klich wywiadzie "Nowoczesne państwo rodzi się w bólach" próbują odczytać te manifestacje jako ważny moment w procesie tworzenia się w Polsce tego, co nazywają "nowoczesnym i świeckim" państwem. Podobnie rzecz ujmuje prof. Janusz Czapiński w wywiadzie Miłady Jędrysik "Koniec sztucznej jedności". Obraz, jaki pozostaje w czytelniku po lekturze weekendowej "Wyborczej", jest jasny: "przeciwnicy krzyża" są forpocztą tworzącego się oddolnie nowoczesnego i świeckiego państwa, a ich ujawnienie się w przestrzeni publicznej jest ważnym momentem w tym procesie. W takiej interpretacji nie zgadzam się prawie ze wszystkim. Uważam, że czynienie bohaterów walki o "nowoczesne i świeckie" państwo z ludzi, którzy odnoszą się z pogardą do obywateli o odmiennych od nich poglądach w ważnej sprawie społecznej, doskonale świadczy o tym, jakie to państwo jest w zamierzeniach jego propagatorów. Jednego z pewnością nie można powiedzieć o państwie, które ma takich "bohaterów": że jest ono tolerancyjne, otwarte na różnice światopoglądowe. Natomiast w jednym zgadzam się z artykułami z "Wyborczej": mamy tutaj do czynienia z wydarzeniem bardzo ważnym. Manifestacje przeciwników krzyża pod Pałacem Prezydenckim są punktem kulminacyjnym procesu, w którym szyderstwo i kpina wraca do przestrzeni publicznej jako podstawowy wzorzec odnoszenia się obywateli do spraw państwa i społeczeństwa. Smoleńsk dokonał niezwykle ważnej rzeczy: zmienił sposób, w jaki Polacy zaczęli odnosić się do swojego państwa. Model szyderstwa i kpiny, który zawsze rodzi dystans, a nigdy prawdziwe zaangażowanie, powraca, i jego powrót jest już nieodwracalny. Jeżeli w Polsce zostanie odbudowana republika, jeżeli kiedyś uda się zbudować państwo oparte na szerokiej partycypacji obywateli w sprawach publicznych, to będzie to bez innego związku z żałobną aktywizacją Polaków, jak tylko i co najwyżej związku symbolicznego. Smoleńsk nie będzie miał tutaj istotnej mocy sprawczej. Ale "nowoczesne i świeckie" państwo w wydaniu takim, jakie zaproponowała nam weekendowa "Wyborcza", nie będzie państwem szerokiego uczestnictwa obywateli w sprawach publicznych.

Mimo to, co zostało powyżej napisane, nigdy nie należałem do zwolenników tezy, że krzyż powinien stać przed Pałacem Prezydenckim aż do momentu postawienia pomnika lub choćby publicznej deklaracji o postawieniu takiego pomnika w przyszłości. Jednak nie zamierzam w tym miejscu dołączać się do chóru krytyków postawy "obrońców krzyża". Krytyka ta najczęściej oparta jest na odczłowieczaniu ludzi, którzy z pewnością nie zasługują na pogardę – jestem głęboko przekonany, że ktoś, kto w obronie wartości jest zdolny do tak dużego poświęcenia, wymagającego ogromnego zaangażowania w wymiarach duchowym, psychicznym, fizycznym a także w zwykłym wymiarze czasowym trwania przy tej wartości, nie zasługuje na pogardę, a na szacunek i na wysłuchanie (co nie oznacza, że należy się z nim zgodzić). Drwienie z tych ludzi jest w swej głębi drwiną z zaangażowania w sprawy publiczne, które jest Polsce potrzebne. Paradoksem jest to, że "obrońcy krzyża" są bliżsi odnowionej Rzeczypospolitej, niż manifestujący "młodzi, wykształceni, z wielkich miast”, gdyż chcą reprezentować swoje racje w przestrzeni publicznej zaangażowaniem opartym na prawdziwym i rzeczywistym umiłowaniu dobra wspólnego, a nie poprzez drwinie z innych.

Fakt, że jestem, i od początku tego konfliktu byłem zwolennikiem przeniesienia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego, nie oznacza, że podoba mi się sposób, w jaki Prezydent Bronisław Komorowski tego dokonuje. Uważam, że od początku w sposób świadomy, z pełną premedytacją dążył on do wzniecenia konfliktu wokół krzyża postawionego pod Pałacem Prezydenckim. Publiczna zapowiedź woli przeniesienia krzyża z wywiadu dla "Gazety Wyborczej", który w dodatku ukazał się 10 lipca, nie była świadectwem troski Prezydenta, ale sygnałem do ataku. Prezydent Komorowski nie chciał bowiem przeniesienia krzyża – gdyby tego chciał, porozumiałby się z partnerami społecznymi przed publicznym ujawnieniem swojej woli (tak zrobiłby każdy rozsądny polityk). Tymczasem Prezydent rzucił w przestrzeń publiczną informację, co do której było oczywiste, że wzbudzi sprzeciw, po to, aby zmarginalizować Smoleńsk w świadomości politycznej Polaków. W ten sposób pokazał on, że jego prezydentura jest pomyślana jako prezydentura partyjna, i to nie przede wszystkim w formie (co można powiedzieć o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego), ale w samej treści, w swojej istocie (czego o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego powiedzieć nie można). Interes państwa, który wymaga pielęgnacji pamięci o Smoleńsku, musiał ustąpić przed interesem partii, która wolałaby, aby Smoleńsk odgrywał coraz mniejszą rolę w polskim życiu publicznym. Skądinąd, warto zacytować tutaj fragment wspomnianego wcześniej wywiadu z prof. Januszem Czapińskim, który na pytanie o to, co go zaskoczyło w sprawie krzyża, odpowiedział: "Szybkość realizacji uzgodnienia z harcerzami jego przeniesienia. To było zadziwiające. Albo prezydent się nie radził w tej sprawie mądrych ludzi, albo nie ma w otoczeniu takich doradców. Można było przewidzieć, że obrońcy krzyża będą się bronić jak kupcy z KDT pod Pałacem Kultury – a w tym wypadku nie da się konfliktu rozwiązać siłowo, wysyłając tam jakąś agencję ochrony." Rzeczywiście, jeżeli przyjmiemy, że podstawowym celem działań Prezydenta było przeniesienie krzyża, a nie zbicie kapitału politycznego, to jego postawa jest dziwna. Tyle tylko, że sam Prezydent nie dał podstaw, aby dostrzegać w jego zachowaniu kierowanie się dobrą wolą – zamiast tego zrobił wiele, aby uważać wprost przeciwnie.

To, że nie chcę krytykować "obrońców krzyża" (już, pomijając wszystko, to byłoby po prostu zbyt łatwe), oraz jestem bardzo krytycznie nastawiony do postawy Prezydenta Komorowskiego, którego uważam za inicjatora całego konfliktu, nie oznacza, że odpowiada mi postawa Prawa i Sprawiedliwości w całej tej sprawie. Niezależnie od tego, że byłoby to trudne, interes państwa wymagał, aby w sprawie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego przeciwstawić się celowi, jaki chce osiągnąć Prezydent Komorowski – marginalizacji roli, jaką tragedia smoleńska odgrywa w polskiej przestrzeni publicznej. Tyle tylko, że przeciwstawienie się temu celowi wymagało podjęcia z nim współdziałania, a nie podjęcia rękawicy do konfliktu, którą rzucił. Trzeba było odpowiedzieć na sygnał do ataku konstruktywnymi propozycjami dotyczącymi tego, kiedy, gdzie i jak przenieść krzyż. Owszem, należało przypominać o treści tabliczki, która znajduje się na krzyżu, informującej o celu jego postawienia – o tym, że celem jest budowa w tym miejscu pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale nie należało realizacji jej treści czynić warunkiem sine qua non samego przeniesienia. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość gra w tej sprawie tak, jak chce Bronisław Komorowski i PO. Problem chyba polega na tym, że słusznie określono intencję działania Prezydenta – jest nią motywowana partyjnym interesem marginalizacja Smoleńska – ale błędnie uznano, że przeciwstawienie się tej intencji może dokonać się na drodze zdecydowanej obrony obecności krzyża pod Pałacem Prezydenckim przynajmniej do momentu istotnie przybliżającego nas do budowy pomnika. Tymczasem właśnie taką postawę PiS zakładał plan Prezydenta.

Pesymistyczny wydźwięk tego tekstu w mojej ocenie jest jak najbardziej na miejscu. Tragedia smoleńska, która wywołała żałobną aktywizację Polaków na tak masową skalę, mogła stać się początkiem "republikańskiego odrodzenia". Już nią nie będzie. Manifestacje "przeciwników krzyża" nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Czy kiedyś uda się odbudowanie w polskiej świadomości wzoru zaangażowanego w sprawy publiczne obywatela, którego zainteresowanie własnym państwem nie ogranicza się do "demokratycznego obowiązku", czyli oddania głosu wyborczego?

Cała sytuacja jest nacechowana głębokim tragizmem. Demontaż powstającej Polski aktywnych obywateli dokonał się poprzez konflikt, w którym pretekstem dla jego inicjatorów stał się krzyż – znak najwyższego przejawu zaangażowania Boga w sprawy człowieka, Jego głębokiej nieobojętności: „<<A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie>>. To mówił, oznaczając, jaką śmiercią miał umrzeć”. (J 12,32-33) Znak, który dla wielu Polaków, w tym także dla piszącego te słowa, jest najważniejszym punktem odniesienia we wszelkim zaangażowaniu społecznym i politycznym. To pokazuje, jak głęboko w całej tej sprawie nieobecny był właśnie krzyż. W wyniku całego sporu ten znak zaangażowania został wyparty przez nowy znak, znak kpiny i szyderstwa, którą nacechowana jest stara i wracająca bierność społeczno-polityczna: imitacji krzyża uczynionej z puszek po Lechu. Na pytanie więc, kto przegrał, należy odpowiedzieć: przegrała Polska zaangażowanych w sprawy publiczne obywateli. Przegrała z Polską dystansu, Polską kpiny i szyderstwa. Polską, która chodzi na wybory, ale też na tym akcie wyborczym kończy się jej związek z państwem. Przegraliśmy my - ludzie, którzy pragną Polski zaangażowanej, którzy z nadzieją patrzyli na możliwość narodzenia się nowego modelu partycypacji, w którym związki z państwem nie ograniczają się do aktu wyborczego.

Machabeusz
O mnie Machabeusz

Człowieka najlepiej określają te myśli, które przemawiają do niego w jego głębi. Poniżej zamieszczam kilka takich myśli, które przemawiają do mnie: "Juda odparł: Bez trudu wielu może być pokonanych rękami małej liczby, bo Niebu nie czyni różnicy, czy ocali przy pomocy wielkiej czy małej liczby. Zwycięstwo bowiem w bitwie nie zależy od liczby wojska; prawdziwą siłą jest ta, która pochodzi z Nieba. Oni przychodzą do nas pełni pychy i bezprawia po to, aby wytępić nas razem z żonami naszymi i dziećmi i aby nas obrabować. My zaś walczymy o swoje życie i o swoje obyczaje. On sam skruszy ich przed naszymi oczami. Wy zaś ich nie obawiajcie się!" (1 księga Machabejska 3, 18-22) "Zawsze w Polsce było tak, że gdy politykom brak odwagi - następne pokolenie płaci krwią. My mamy szansę nie zapłacić." (Antoni Macierewicz, 1993 rok) "To, czego naprawdę mi brak, to wyjaśnienia sobie, co powinienem czynić [...], a nie tego, co powinienem wiedzieć, z wyjątkiem przypadków, w których wiedza musi poprzedzać każdy czyn. Chodzi o zrozumienie swojego celu, by dostrzec, czym w istocie jest to, co Bóg chce, abym czynił; chodzi o znalezienie prawdy, która byłaby prawdą dla mnie [...], o znalezienie idei, dla której chciałbym żyć i umierać." (Soren Kierkegaard) "Autentyczna droga nie jest ruchem na prawo lub na lewo na płaszczyźnie "świata", ale ruchem ku górze lub też wgłąb po linii pozaświatowej, ruchem w duchu, a nie w świecie." (Mikołaj Bierdiajew)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka