W moim poprzednim wpisie oceniałem postawy różnych podmiotów, grup i osób zaangażowanych w sprawę krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Pominąłem jedną z nich - Kościół katolicki. Teza, że Kościół zawiódł, jest często stawiana w mediach. Środowisko SLD oraz inni przeciwnicy obecności Kościoła w życiu publicznym będą starali się wykorzystać sprawę krzyża pod Pałacem Prezydenckim do realizacji swojej wizji społeczeństwa laickiego. To zaś skłania do podjęcia tego tematu w oddzielnej notce.
Moim zdaniem rekonstrukcja faktów prowadzi do wniosku, że Kościół nie zawiódł w sprawie krzyża. Po pierwsze, jak pisałem w mojej poprzedniej notce, zgadzam się z tezą, że inicjatorem i faktycznym beneficjentem całej awantury jest Bronisław Komorowski, a spór zapoczątkował wywiad opublikowany w "Gazecie Wyborczej" 10 lipca. W tym wywiadzie Prezydent Komorowski chciał sprytnie przerzucić istotną część odpowiedzialności na Kościół, wskazując go jako podmiot właściwy do podjęcia działań w tej kwestii. Była to zagrywka polityczna, na którą Kościół nie dał się nabrać, zachowując się wzorcowo: z jednej strony twierdząc, że odpowiedzialność za zainicjowanie działań spoczywa na Pałacu Prezydenckim, z drugiej strony uczestnicząc w podjęciu ustaleń dotyczących przeniesienia krzyża. Kościół w ciągu trwania całego sporu był głosem rozsądku, umiał równocześnie bronić co do zasady prawa do obecności krzyża w przestrzeni publicznej i zachować dystans wobec bieżącego sporu politycznego.
Kościół swoją postawą skutecznie ominął pułapki, w które mógł wpaść. Mimo to propagatorzy społeczeństwa laickiego, spychającego religię do sfery wyłącznie prywatnej, będą starali się wykorzystać całą sprawę do realizacji swojej wizji politycznej. Kościół, który w żaden sposób nie zawinił w tym sporze, w jego wyniku jest najbardziej atakowany. Czeka nas walka o prawo Kościoła do obecności w sferze publicznej, na progu której trzeba sobie uświadomić istotne racje przemawiające za taką obecnością. Po pierwsze, są racje światopoglądowe: racje te głoszą, że wyrzucenie Kościoła ze sfery publicznej będzie wiązało z wyrzuceniem z niej wartości, które on reprezentuje. Oznacza to równocześnie ograniczenie swobody działalności w sferze publicznej (człowiek działający w przestrzeni publicznej powinien móc odwoływać się do wartości, które go kształtują) i uderzenie w samą istotę demokracji (obecność chrześcijaństwa jako reprezentującego pewne wartości absolutne w życiu publicznym jest jednym z istotnych czynników blokujących możliwość zwyrodnienia demokracji). Po drugie, są racje pragmatyczne: ostatnie wydarzenia, jak i szereg wcześniejszych pokazały, że polskie życie publiczne nie ma innych niepolitycznych instytucji, które byłyby silne i mogłyby wyrażać w przestrzeni publicznej wspólnotę sporej grupy Polaków, zarazem mogąc pozwolić sobie na niezależność wobec bieżącego sporu politycznego. Kościół w polskim życiu publicznym jest jedyną instytucją z prawdziwego zdarzenia, która nie jest nastawiona na realizację krótkoterminowego interesu politycznego. Kościół można wyrzucić z polskiego życia publicznego - i w ten sposób pozostawić je bez silnych instytucji, których głos może trwać przy pewnych wartościach w sposób zupełnie niezależny od bieżącego sporu politycznego. Polskie życie publiczne, polska demokracja straci na tym nieporównywalnie bardziej, niż sam Kościół.