Maciej Krasuski Maciej Krasuski
2211
BLOG

Ukraiński jeż

Maciej Krasuski Maciej Krasuski Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

To, że na Ukrainie jest źle wiedzieliśmy wszyscy, ale chyba nikt się nie spodziewał, że jest, aż tak niedobrze. Po Majdanie przyzwyczailiśmy się do informacji o wojnie na wschodzie kraju, biedy i szalejącej korupcji. Wciąż jednak z tyłu głowy tliła się w nas nadzieja, że nowa post majdanowa władza wyprowadzi kraj naszego sąsiada z kryzysu. Że trudności, jakie się pojawiają nad Dnieprem są chwilowe, i że w nieodległej perspektywie Ukraina, jeśli nawet nie wstąpi do EU, to stanie się mniej lub bardziej krajem demokratycznym. W imię tej nadziei przymykaliśmy oczy na wiele niedomagań odbudowującego się państwa. Nawet rozkwit neofaszyzmu był traktowany li tylko, jako jedna z form podtrzymywania ducha narodowego w walce z rosyjskim agresorem. Dziś jednak powodów do trwania w takim wyobrażeniu już nie ma. Nad Dnieprem jest bardzo źle, a scenariusze przyszłości są kreślone jedynie w czarnych barwach. W odróżnieniu od poprzednich kryzysów teraz chyba bardziej aktualne jest pytanie, nie jaka będzie Ukraina i do kogo będzie należeć, a czy będzie w ogóle?



Katastrofiści


Ostatnio jeden ze znanych ukraińskich politologów, dyrektor Ukraińskiego Instytutu Analiz i Zarządzania Polityką, Rusłan Bortnik powiedział, że jego krajowi grozi upadek, a głównym powodem zbliżającej się katastrofy jest wg niego spadek populacji Ukrainy. Przyczyną opuszczania kraju, głównie przez młodych Ukraińców są reformy prowadzone przez ekipę obecnego prezydenta. Dalsze ich wdrażanie może doprowadzić Ukrainę do zupełnej utraty suwerenności. Obok depopulacji wg Bortnika zagrożeniem są również eskalacja konfliktu na Donbasie oraz wewnętrzne konflikty między elitami, i między nimi a społeczeństwem (czytaj ugrupowaniami nacjonalistycznymi).


Jeszcze dalej w swych czarnych wywodach poszedł oligarcha i były gubernator kontrolowanej przez Kijów części Donbasu, Serhij Taruta. Dał on zaledwie 3% szans na dalszy zrównoważony rozwój Ukrainy. W 97% wieszczy bankructwo swego kraju. Aby zrealizował się pozytywny scenariusz, PKB Ukrainy, jego zdaniem, powinno rosnąć w tempie 10-15% rocznie , a wzrost na poziomie 7% jest punktem zerowym. Obecnie wynosi on 2,2-2,5%.


Wyżej przedstawione opinie są jednak niczym w porównaniu z ostatnimi wystąpieniami J. Tymoszenko. Była premier i weteranka pomarańczowej rewolucji, jak i więźniarka reżimu Janukowycza ni mniej, ni więcej oskarżyła obecne władze swego kraju o świadome ludobójstwo dokonywane na narodzie ukraińskim. Uważa ona podobnie, jak R. Bortnik, że reformy prowadzone przez Poroszenkę doprowadzą do upadku kraju.

Julia Włodymirowna podkreśla, że w ciągu trzech ostatnich lat realne dochody Ukraińców spadły trzykrotnie, a przy zarobkach szesnastokrotnie niższych niż w Europie na Ukrainie są najwyższe ceny żywności. Jej zdaniem wprowadzane przez Poroszenkę reformy zdrowia i emerytalna przyczynią się do depopulacji Ukrainy.


Te wypowiedzi znajdują potwierdzenie we wskaźnikach ekonomicznych. Według danych przeprowadzonych na zlecenie ONZ i obliczonych na podstawie wskaźnika HDI PKB Ukrainy ze 183 mld w 2013 r. spadło do 90,3 mld $ w 2016 r. Adekwatnie również PKB na głowę mieszkańca naszego sąsiada w przeciągu trzech lat zmniejszyło się dwukrotnie i jest na poziomie Botswany. W 2013 r było to 3969 dol. na osobę, a obecnie 2052 dol. Przy takim spadku PKB wzrósł również poziom zadłużenia, ten oficjalny, sięga obecnie 90% PKB.

Najbardziej jednak rozczarowujące dane przedstawia Instytut Gallupa. Według nich aż 46% Ukraińców przyznało się, że w 2016 r. nie miało środków na wyżywienie rodziny. 41% uważa się za nieszczęśliwych, a 50 żyje na granicy dramatu i tylko 9% egzystuje dostatnio. Te wyniki, stawiają naszego sąsiada na trzecim miejscu wśród krajów najbardziej nieszczęśliwych zaraz za Sudanem i Haiti.


Demony na Kremlu, zmartwienie Trampa


Patrząc na powyższe zestawienia trudno się więc dziwić, że nad Dnieprem pojawiają się surrealistyczne scenariusze dotyczące przyszłości Ukrainy. Według nich dojdzie tam do interwencji Rosji, która wyśle swoje wojska i zaprowadzi porządek. Czy też, że w przeciągu 2-3 lat na miejscu obecnego państwa powstanie 12 protektoratów, a na ich bazie z kolei zostanie powołane nowy pięciomilionowy kraj z gospodarką piątej generacji.

Te katastroficzne wizje budzą niepokój nie tyle samych Naddnieprzan, którym jest już chyba wszystko jedno, ale o dziwo chyba bardziej dotykają one Kreml, bo nie przypadkiem zajmuje się nimi rządowa agencja Regnum. Jej analityk, Aleksander Timoszenko przytacza na stronach tejże agencji informacje ekonomisty – wizjonera Igora Berkuta o programie siedmiu naukowców (projektem ma kierować prof. L. Balcerowicz), wg których na Ukrainie będzie się żyło, jak w Szwajcarii pod warunkiem, że ludność naddnieprzańskiego kraju będzie wynosiła nie 42, a 8 mln. Co ciekawe, ponoć z taką wizją godzi się 98 procent Ukraińców.

Tego typu wrzutki zdaniem analityka agencji Regnum określane są mianem dywersji informacyjnej, która tak naprawdę ma na celu przygotować Ukrainę do depopulacji.


Nie jest tajemnicą, że zarówno Rosja, jak i USA traktowały naszego sąsiada, jako narzędzie własnej polityki. Ogólnie rzecz ujmując można powiedzieć, że Moskwa jako imperium nigdy nie zaakceptowała niepodległości Ukrainy. Dla Stanów Zjednoczonych natomiast była ona czynnikiem hamującym jej imperialistyczne zapędy. Nigdy jednak, żaden z tych podmiotów, nie dążył do zniesienia naszego sąsiada z przestrzeni politycznej. Jeśli brać więc pod uwagę „osiągnięcia” ekonomiczne, społeczne i polityczne ostatnich prawie czterech lat i odnieść je do inicjatorów i post majdanowej władzy, to takiej pewności mieć nie można.


Kto sieje wiatr...


Kiedy po II WŚ Żydzi zaczęli masowo wyjeżdżać do Palestyny zapytano Stalina, czy Związek Sowiecki ma być przychylny powstaniu państwa Izrael? - A czemu by nie zapuścić Arabom jeża w spodnie? - miał powiedzieć wtedy Josif Wasirjonowicz. Dziś przed podobnym zjawiskiem broni się sama Federacja Rosyjska.

Od momentu rozpadu Związku Radzieckiego "Samoistna" była ością w gardle włodarzy Kremla. Moskwa wszelkimi możliwymi sposobami starała się ją trwale związać z FR. Szczególnie można było to zaobserwować po objęciu władzy przez W. Putina. Ceny gazu nieustannie wędrowały do góry, co ukraińską energochłonną gospodarkę (trzykrotnie bardziej energochłonna niż średnia UE i pięciokrotnie niż niemiecka) prowadziło na skraj przepaści. Kreml posługiwał się również swoją ulubioną metodą – korupcją. Nad Dnieprem poddawane jej były elity wszystkich opcji politycznych. Tak było przy zawieraniu kontraktów Gazpromu z RosUkrEnergo, jak i z JESU Julii Tymoszenko, jak i z Naftohazem. Działania Moskwy wspierane były też przez tzw. zasoby ludzkie, na których brak na Ukrainie Kreml nie mógł i nie może narzekać. Nakłanianie Kijowa do wstąpienia do Unii Celnej, a nie stowarzyszenia się z EU prawie się udało (podpisanie porozumienia miało nastąpić 19.12.2013 r. w Moskwie). Prawie, ponieważ, jak wiemy Ukrainie 30 listopada 2013 r. przydarzył się majdan i cytując klasyka "mamy to co mamy". Krótko mówiąc, nasz sąsiad jest w takiej kondycji, że przestraszył się tego chyba nawet sam Władymir Władymirowicz. Rosja natomiast ponosi konsekwencje swojej polityki zarówno te gospodarcze, jak i polityczne. W jej oczy zaglądają demony rozprzestrzeniającego się chaosu. Chaosu, który wydaje się pędzić nad Dnieprem jak kula śnieżna i nie jest pewne, czy tam ostatecznie się zatrzyma.



Micho is back, Julia is back... Putin is back?



Po wjeździe Michaiła Saakaszwilego na Ukrainę nie było dla nikogo tajemnicą, że za oceanem zapadła decyzja o zmianie władzy w Kijowie. A obecny trzeci majdan był tego jasną perspektywą. Ale choć to popularny nad Dnieprem „Micho” wodzi rej na kijowskim Placu Konstytucji wśród nowo powstałego miasteczka namiotowego, to niekoniecznie on zamieni na prezydenckim stolcu P. Poroszenkę. Nawet jeśli udałoby mu się przekonać do siebie Biały Dom i wygrać bój o pierwsza pozycję w stawce z W. Naliwajczenką, czy A. Grycenko, którzy zdaniem wielu są rzeczywistymi kandydatami do schedy po obecnym prezydencie, to pokonanie Juli Tymoszenko będzie dla niego niemal niemożliwe.

Dlaczego? Nie tylko dlatego, że jest ona o wiele bardziej zasobna finansowo niż gruziński polityk, a przecież wiadomo, że wybory to pieniądze (wg ukraińskich taryf, aby mieć szansę na wygraną trzeba zainwestować 500-700 mln dol.). Nie dlatego też, że ma charyzmę jak nikt inny i nad Dnieprem uważana jest za jedynego polityka w spodniach. Ani choćby dlatego, że Gruzinowi będzie trudno przekonać do siebie mieszkańców wschodniej Ukrainy zmęczonych zachodnioukraińskim „patriotyzmem”. Jej głównym atutem, choć i także obciążeniem jest poparcie Moskwy, która bardziej niż „niezależnej” i prozachodniej Ukrainy boi się czarnej dziury u swoich granic. Kreml, podobnie jak przed 2010 rokiem widzi w Julii Włodymyrownie jedyną osobę mogącą zbawić „jej” i dla niej Ukrainę. Czy tak będzie? Trudno powiedzieć. Ona w przeciwieństwie do Gruzina ma duży odsetek osób jej niechętnych. Naród ukraiński nie zapomniał jej ani afer z gazem, ani jej majątku, ani jej układów z Putinem po których w 2009 r. radykalnie zdrożał gaz dla Ukrainy, a jej wyroki i długi wobec Moskwy wyparowały. Przypomnieli to jej Ukraińcy witający na granicy M. Saakaszwilego skandując: Julia het' i hańba.


Czy więc mimo to żelazna Julia zwycięży? Trudno powiedzieć, ale jeśli dojdzie do przedterminowych wyborów, to z pewnością uczyni ona wszystko i jeszcze więcej, aby swoją naznaczoną nieustanną walką karierę polityczną zwieńczyć prezydenturą. Dla Moskwy natomiast lepsze będzie nawet wygranie wyborów przez M. Saakaszwilego, niż trwanie obecnej ekipy przy sterach władzy. A można być niemal pewnym, że zwycięstwo Julii zapewni jej nie tylko zmianę sytuacji na Ukrainie, ale przede wszystkim powrót do mniej lub bardziej poprawnych z nią relacji i co najważniejsze zdejmie z szyi Kremla duszącą pętlę zachodnich sankcji.





Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka