Jest takie powiedzenie, że "jeden obraz mówi tyle, co 1000 słów". Niestety, w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Obraz nic nie mówi, jedynie oddziałuje na nas. To my sami dopowiadamy sobie znaczenia, konteksty. W przeciwieństwie do słowa pisanego czy mówionego, które, choć także może oddziaływać, niesie też samodzielne znaczenie.
Jeśli godzimy się na to, żeby istnieć w ramach "cywilizacji obrazkowej", to niestety skazujemy się na subiektywność i ciągłą manipulację dokonywaną na naszych emocjach. Piszę to nie dla jakichś ogólno-filozoficznych rozważań, ale w kontekście zmian na Salonie 24. Z platformy umożliwiającej rzeczową dyskusję stał się oto kolejnym tabloidem, pryskającym nam w oczy obrazem (oraz "chwytliwym" tytułem) zanim zdołamy się zastanowić i sensownie odnieść do czyjejś wypowiedzi.
Pomijając nawet niedorzeczny pomysł oddania systemu komentarzy zewnętrznemu podmiotowi, uobrazkowienie S24 jest sprowadzeniem go do wspólnego mianownika wszelkich onetów, interii, faktów, pudelków i tym podobnych portalików, w których miałkość treści skrywana jest pod fasadą kolorowych obrazków i grających na uczuciach pseudo-tytułów.
I po co to było? Naprawdę potrzebny jest kolejny obrazkowo-faktoidalny portalik? Czy Salon nie mógł pozostać salonem?