j.makowski j.makowski
1189
BLOG

Incydent w Teatrze Narodowym w Krakowie

j.makowski j.makowski Kultura Obserwuj notkę 7

Do ciekawej rzeczy doszło w Krakowie, w Teatrze Narodowym. Grupa widzów przerwała spektakl „Do Damaszku” w reżyserii Jana Klaty, będącego jednocześnie Dyrektorem teatru z powodu – w ich przekonaniu – wulgarnej sceny aktu płciowego rozgrywającej się między bohaterami, w role których wcielili się Dorota Segda oraz Krzysztof Globisz.

Spektakl przerwano, gdyż wspomniana wyżej grupa widzów zaczęła głośno skandować „hańba”, „wstyd” etc. Reżyser, który pojawił się na scenie w obronie swego spektaklu, uprzejmie zachęcał niezadowolonych widzów do opuszczania Sali słowami „wynoście się”.

Sprawa uszłaby mojej większej uwadze, gdybym nie zaczął odczytywać wpisów tzw. internautów, pod relacją z tego wydarzenia. Lektura tychże wprawiła mnie w pewnego rodzaju zdumienie. Kierowany grzeszną ciekawością zacząłem szperać w Internecie, szukając informacji, które postawiły sprawę w szerszym nieco świetle. Na podstawie tego co przeczytałem powstało moje wyobrażenie pewnego problemu, które, myślę nie jest ani problemem nowym, ani specjalnie trudnym w ocenie. I tymi spostrzeżeniami podzielę się w poniższych akapitach.

 

Czytając wcześniej i teraz pisząc o tym incydencie mam w pamięci słynną sprawę umieszczenia w obrysie krzyża męskich genitaliów, figurę Jana Pawła II przygniecioną meteorytem oraz sprawy świeższe takie jak osławiony krzyż na Krakowskim przedmieściu, pomnik czterech śpiących na warszawskiej Pradze czy celebrowaną obecnie w mediach plastykowo-żelazną tęczę regularnie skutecznie podpalaną pomimo certyfikatów zapewniających o niepalności materiałów. Wszystkie te sprawy wiąże jeden wspólny mianownik tj. kwestia podejścia do symbolu i ogólnie rzecz biorąc do symboliki.

O tym, że symbolika pełni w intelektualnym i duchowym życiu człowieka rolę fundamentalną nikogo nie muszę chyba przekonywać, ale ostatnio dzieje się jednak tak, że symbolika jest wykorzystywana w nikczemnych intencjach przez pewną grupę ludzi, która innym prawa do ich symboliki – nie ważne czy religijnej, narodowej czy Bóg wie jakiej, chce bezwzględnie odmówić.

Weźmy osławioną instalację pseudoartystki wystawioną swego czasu w warszawskiej Zachęcie. W tej sprawie odbył się (pewnie nie jeden) proces, który zakończył się generalnie stwierdzeniem, że artystce wolno obrażać uczucia religijne katolików w ramach działalności artystycznej. Pamiętam jedną dyskusję z tego czasu, w której uczestniczył Franciszek Starowieyski. Mówił on wówczas, że ta instalacja nie jest „dobra” pod względem artystycznym. Z wypowiedzi Starowieyskiego wynikało, że osławiona ekspozycja miała na celu wywołanie obyczajowego skandalu, który sprowokuje negatywną reakcję środowisk chrześcijańskich. I oczywiście tak się stało.

Przy tej okazji warto też wspomnieć, że jak zwykle różnego rodzaju artystyczne „autorytety”, wypowiadały się, aby nie kneblować ust i nie pozbawiać artystów środków ich wyrazu. I jako żywo staje mi przed oczyma scena, jaka miała miejsce również w Zachęcie z udziałem Daniela Olbrychskiego niszczącego szabelką wystawę „Naziści”. Aktor uznał za stosowne fizycznie zniszczyć materiały, które w jego odczuciu go obrażały. W drastyczny sposób odmówił autorowi wystawy sposobu własnej ekspresji. Warto zatem zadać pytanie co lub kto ma decydować, który artysta może realizować swoje projekty, a któremu się tego kategorycznie zabroni?

Podobna sytuacja miała miejsce z figurą ukazującą postać Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Wówczas jeżeli dobrze pamiętam, jakiś poseł zniszczył figurę (albo próbował zniszczyć – kto chce niech odświeży te informacje) i z tego tytułu również trwał lament tzw. salonu (choć z salonem ma to towarzystwo tyle wspólnego co psia buda z willą), że artyści są atakowani i tak dalej i tym podobne. Istotą ekspozycji było ponowne sprowokowanie negatywnej reakcji.

Zwracając uwagę na ostatnie wydarzenia nie można pominąć tego straszliwego publicznego lżenia symbolu religii katolickiej z jakim mieliśmy do czynienia po katastrofie smoleńskiej. Krzyż z puszek po piwie „Lech”, pluszak przybity do krzyża, szykany w stosunku do osób modlących się na Krakowskim Przedmieściu – to wszystko miało za zadanie sprowokowanie określonych zachowań.

Kończąc ten wątek powracam pamięcią do słynnego swego czasu rysunku jaki pojawił się w duńskiej gazecie, przedstawiającego Mahometa z turbanem, w którym wrysowana jest bomba. Wspominam ówczesną gwałtowną reakcję środowisk muzułmańskich – nie tylko w samej Danii, ale i na całym świecie.
Przełóżmy zatem znane wspomniane wyżej zachowania na grunt religii muzułmańskiej. Proszę sobie wyobrazić np. półksiężyc w który kobieta(!) wrysowuje męskie genitalia. Dalej idąc wyobraźmy sobie figurę Mahometa przygniecionego skałą. Reakcja środowisk muzułmańskich byłaby szybka i gwałtowna. I ci marni prowokatorzy, mimo że na co dzień mają usta pełne frazesów typu „równość kultur”, „opresyjnego chrześcijaństwa”, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dziś nikt nie odda moczu na menorę – ze strachu, zaś na znicz ustawiony pod krzyżem – to zbierze się kolejka. Dlaczego tak jest, to temat na oddzielny tekst.

Przy okazji obchodów dnia niepodległości została po raz kolejny podpalona tęcza ustawiona na pl. Zbawiciela w Warszawie. Rafał Ziemkiewicz w swoim ostatnim tekście na Interii napisał o dość oczywistym nadużywaniu rozmaitych symbolik tęczy – tej oczywistej religijnej oraz tej oficjalnej – odwołującej się do polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Tymczasem nie jest żadną tajemnicą, że tęczowe barwy zawłaszczyła – jak pisze Ziemkiewicz – homolewica (choć nawiasem mówiąc, nie słyszałem nigdy o homoprawicy). I właśnie to skojarzenie wywołało skrajną reakcję w postaci spalenia instalacji. Swoją drogą jestem ciekaw jak często płonęłaby taka instalacja gdyby zamiast tęczy, łuk miał barwy biało-czerwone.

Tymczasem na pl. Zbawiciela, tuż obok kościała pod wezwaniem Świętego Zbawiciela – kościoła będącego kościołem akademickim Politechniki Warszawskiej(!) – postawiono i odnawia się za pieniądze (wszystkich) warszawiaków instalację, która sama w sobie jest szpetna, a która jednoznacznie symbolizuje i związana jest z ideologią skrajnie wrogą kościołowi.

Wcześniej wspomniałem również o pominku czterech śpiących. Otóż okazuje się, że warszawiacy chcą powrotu pomnika. Mieszkańcy warszawskiej Pragi ponoć przyzwyczaili się do pomnika i dobra władza nie będzie odzierać mieszkańców z ich przyzwyczajeń. Ale ja pozwolę sobie postawić pytania, które zapewne stawiali inni przede mną. Otóż jaki to naród stawia pomniki swoim oprawcom? Jakaż przyszłość czeka taki naród?

 

Wracając jednak do wspomnianego incydentu w krakowskim Teatrze Narodowym, można zadać pytanie dlaczego postanowiłem powiązać ten temat z kwestią symboliki obecną w życiu społecznym. Otóż w moim przekonaniu teatr jako instytucja jest również symbolem.

Teatr symbolizuje, w mojej opinii, dążenie człowieka do duchowego i intelektualnego ubogacenia. Z tym przekonaniem można polemizować i stawiać pytania o rolę sztuki jednak, ja nie czuję się kompetentny do odpowiedzi na tak postawione pytanie.

Wychowany na tragedii antycznej, czuję jednak, że mogę odpowiedzieć na pytanie czym sztuka i teatr nie jest. I aby na tak postawione pytanie odpowiedzieć, przeprowadzę myślowy eksperyment.

Otóż wyobraźmy sobie, że teatr ogłasza, iż dnia tego a tego na scenie podziwiać będzie można prawdziwy (a nie tylko odgrywany) akt seksualny. I któż na taki spektakl mógłby przyjść? Oczywiście widownia byłaby znikoma, gdyż nie po to się chodzi do teatru by oglądać kopulację. Te osoby, które tak zachwycają się awangardą w postaci miękkiej pornografii zawartej w spektaklu, wolą oglądać twarde porno w zaciszu swoich domów.

Podejrzewam, że spektakl polegający na faktycznym akcie płciowym (nawet homoseksualnym) spotkałby się z niechętnym przyjęciem, gdyż ludzie, którzy bywają w teatrach mają poczucie dobrego smaku (albo udają że mają – ale to nie ma tu znaczenia). I dal nich byłoby to nie do przyjęcia.

Co innego odgrywany, najbardziej wulgarnie jak to możliwe akt płciowy. Wówczas można eksces tłumaczyć przynależnością do awangardy, nieszablonowym podejściem czy przełamywaniem tabu. Przy tej okazji wywołuje się tani, brukowy skandal, gdyż zgodnie z zamysłem Dyrektora – reżysera, jego spektakl wywołał oburzenie pewnej części widowni. I powracamy do pytania czy do tego powołany jest teatr. Otóż w mojej ocenie jak najbardziej nie.

Z lektury opisów zajścia na kilku portalach internetowych doszukałem się stwierdzeń, które jednak broniły Jana Klaty, jako wybitnego reżysera awangardy. Ciekawe, czy Teatr Narodowy jest miejscem na awangardę? Ciekaw jestem co do powiedzenia miałby na ten temat Jan Englert, który w jednym z niedawnych wywiadów powiedział, że za żadne pieniądze nie zagrałby w reklamie, gdyż jest to sprzeczne z jego przekonaniami. Nawiasem mówiąc pamiętam przekomiczną scenę jaką widziałem kiedyś w telewizji przy okazji wręczania jakichś tam nagród telewizyjnych. Impreza odbywała się właśnie w Teatrze Narodowym w Warszawia. Zgromadzonych gości - tzw. elitę medialną i polityczną - powitał Dyrektor, Jan Englert, mówiąc m.in. mniej więcej takie słowa: „Witam szczególnie gorąco osoby, które są w Teatrze Narodowym po raz pierwszy.”

Przeszukując komentarze pod informacjami o incydencie na spektaklu, obserwowałem opinie ludzi, których oczywiście nic nie uraziło w spektaklu i że „jakie to nowatorskie a ciemny lud się nie poznał na sztuce”. Jestem przekonany, że te same osoby, gdyby zapytać je o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, tęczową instalację – opowiadałyby te same antychrześcijańskie, lewicowe brednie jakie słyszy się z mediów głównego nurtu.

Na koniec przytoczę komentarz do tej sprawy w jednym portali. Otóż w wypowiedzi tej, autorka – podająca się za piętnastoletnią dziewczynę, uczennicę szkoły teatralnej – stwierdza, że jej ani nie szokuje ani nie zawstydza wulgarny akt seksualny(!) na scenie teatru. Co więcej w swojej wypowiedzi stwierdza, że na spektakl mogłaby z powodzeniem iść jeszcze raz.

Nie podejmuję się podjąć polemiki czy nawet komentarza tej wypowiedzi, z tego powodu, że na forum, każdy może pisać, że jest każdym. Przytaczam wypowiedź jedynie jako ciekawostkę, gdyż swego czasu jak pamiętam pewna czternastolatka też nie była zaszokowana swoim pobytem w pewnej willi z pewnym reżyserem.

j.makowski
O mnie j.makowski

"To społeczeństwo nie rozumie moich słów. Jestem wysepką bardzo małą w morzu głów. Chyba nie stanę się uśmiechem w rękach mas. Chyba nie mogę być nieszczery wobec was." Zygmunt Staszczyk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura