Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. (J 14, 23)
Ludzie dzielą się na dwa typy: na tych, którzy dzielą ludzi na dwa typy, i na tych, którzy tego nie czynią. Rasowy polityk jest gorącym orędownikiem takich właśnie podziałów. Racje własnej partii uzasadnia nierzadko wyłącznie tym, że nie są one racjami żadnego innego stronnictwa. Mąż stanu postępuje inaczej. Na życie publiczne patrzy przez pryzmat podstawowych wartości, bliskich niemal każdemu, i w oparciu o nie potrafi przekonać opinię publiczną, a także swoich zwolenników i adwersarzy, do podjęcia zadań, które dla dobra ogółu są absolutnie konieczne, aczkolwiek jeszcze wczoraj wydawały się wszystkim zbędne i niemożliwe.
Jezus Chrystus doskonałe zdawał sobie sprawę ze zgubnych skutków podziałów obecnych w sumieniach i społecznościach ludzkich. W modlitwie arcykapłańskiej wieńczącej jego misję na ziemi modlił się niemal wyłącznie o jedność dla swoich uczniów, a za jedyne poważne zagrożenie dla tej jedności uznał "ducha tego świata", czyli egzystencję zamkniętą w granicach doczesności. Ta fałszywa, immanentna jedność miała swoje konkretne, materialne podstawy, a jej wyrazem był grzech, ludzka krzywda i utrata więzi z Bogiem. Jezus tymczasem obiecywał swoim uczniom jedność zdolną pokonać wszelkie podziały, w tym także grzech i śmierć. Uczył ich bezinteresownej miłości płynącej ze świadomości, że samemu jest się kochanym przez Boga.
Ewangelicznej cnoty jedności nie można jednak utożsamić z postawą "politycznej poprawności". Ks. Jerzy Popiełuszko, który jak ognia unikał w swoich kazaniach słowa "komunizm" i nigdy nie pozwalał sobie na imienne przytyki pod adresem funkcjonariuszy dawnego reżimu, dziś mógłby uchodzić za wzór taktu i dobrych manier, skrojony idealnie na potrzeby salonów i środków masowego przekazu. Ten sympatyczny kapelan "Solidarności" nigdy nie cieszył się najlepszym zdrowiem, łatwo jednak nawiązywał kontakt z ludźmi i więzami serdecznej przyjaźni obejmował osoby najprzeróżniejszych stanów i profesji, w tym także z niewierzących, jak prof. Klemens Szaniawski, z którym wiódł długie rozmowy o Bogu. Popiełuszce nigdy nie brakowało ogłady. Ten chłopski syn na ambonie i w konfesjonale mógł uchodzić za wzór dżentelmenta, co po latach z niemałym zdumieniem przyznawali niemal wszyscy, w tym także jego współbracia w kapłaństwie, ćwiczący się na co dzień w cnocie pokory, świadomi jednak tego, że w przeciwieństwie do niego, sami nieraz pozwolili sobie na nazbyt wiele w publicznych wystąpienia. Wyważone homilie Popiełuszki nigdy jednak nie były grzeczne ani poprawne. Mówiły o fundamentalnej różnicy między dobrem i złem oraz o drodze wiodącej do dobra. Nie było w nich gniewu ani oskarżeń, ani agresji, rzadko zajmowały się analizą skomplikowanych kazusów moralnych, a mimo to słuchacze Popiełuszki wyraźnie czuli się zaproszeni do podjęcia radykalnego wyboru na rzecz dobra -- zarówno w wymiarze symbolicznym, jak i egzystencjalnym, dlatego autor tych słów, wzór taktu i dobrych manier, w wyobraźni ludzi uwikłanych w kompromisy stawał się persona non grata, obiektem nienawiści i bezinteresownego mordu, jakiego nie zdołał przewidzieć nawet Szekspir.
Ewangeliczna jedność jest faktem metafizycznym. Nie zależy od uwarunkowań czasu ani przestrzeni, dlatego nikogo i niczego nie uznaje za stratę.
ks. Krzysztof Mądel SJ
Felieton ukazał się w cyklu "Słowo na niedzielę" w "Dzienniku Polskim" 8-9 maja 2010.