Kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że [Jezus] jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku i stanąwszy z tyłu u jego nóg, płacząc, zaczęła oblewać jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. (Łk 7, 36-38)
Nieznana z imienia kobieta z alabastrowym flakonikiem, okazująca miłość Jezusowi podczas uczty w jednym z galilejskich miast, najprawdopodobniej nie jest tożsama z postacią Marii Magdaleny. Łukasz przedstawia ją jako osobę, która "prowadziła w mieście życie grzeszne", co w tamtych czasach rozumiano dokładnie tak samo jak dzisiaj, tymczasem Maria Magdalena w tekstach Marka i Łukasza zostaje uwolniona przez Jezusa „od siedmiu złych duchów”, ten zaś zwrot w terminologii bilbijnej oznacza skrajne ubezwłasnowolnienie przez opętenie lub jakąś postać choroby psychicznej, a nie przez niemoralne występki.
Kobieta z alabastrowym flakonikiem była świadoma swoich czynów, a jednocześnie czuła się przez nie ograniczona i poniżona, wydana na pastwę losu i męskich kaprysów, dlatego z wielką nadzieją zwróciła się ku Jezusowi.
Z jej postawą kontrastuje postawa Szymona, gospodarza uczty, traktującego Jezusa niczym bohatera z pierwszych stron gazet, a nie jak rabina, któremu w myśl starych, żydowskich obyczajów należałoby okazać szczególny szacunek. Szymon zachowuje się tego wieczoru niemal jak poszukujący rozrywki poganin, a nie jak pobożny faryzeusz poszukujący mądrości w bożym Prawie. W pewnym momencie zaczyna patrzeć na swego gościa z wyraźnym poczuciem wyższości: „Gdyby był prorokiem – myśli sobie – wiedziałby, kim jest ta kobieta”.
Jezus odwzajemnił się obojgu w dwójnasób. Kobietę uwolnił od grzechu, a faryzeusza pozostawił z jego wątpliwościami i z żywym przykładem wiary prowadzącej do przebaczenia. W bardzo spokojnych, pełnych miłości słowach opisał czyny i stan ducha każdego z tych dwojga, tak aby oni sami i pozostali uczestnicy zdarzenia mogli je zobiektywizować razem z nim, a w konsekwencji odzyskać minimum wolności potrzebnej do tego, żeby podjąć odpowiedzialność za własne czyny. Treść tej narracji nie była tak ważna jak to, że wypowiadał ją Jezus, człowiek obdarzony duchem Bożym. W jego ustach każde zaniechanie i każdy grzech, ale i każdy gest miłości nabierał nowego sensu. Zło traciło swój urok, a dobro stawało się bliskie i łatwe do spełnienia.
Kobieta o marnej proweniencji dowiedziała się, że jest bezgranicznie kochana przez Boga, mimo iż sama wciąż nie umiała znaleźć słów ani gestów lepszych niż te, do których przywykła we wcześniejszym życiu, zaś faryzeusz zrozumiał, że musi zacząć od szacunku względem własnej tradycji, bo bez niej zawsze będzie lekceważył siebie, ludzi i Boga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości