Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łk 16, 19-31)
Pieniądze odgrywają w tej przypowieści pewną rolę, ale to nie one są jej głównym tematem. Młody bogacz pławiący się w luksusie i żebrak pokryty wrzodami to alegorie życia duchowego i jego chorób. Łukasz wyjaśnia na początku perykopy, że Jezus adresuje tę przypowieść do faryzeuszy, którym wypomnia, że usiłują wedrzeć się do nieba bezprawnie, zabiegając bardziej o względy u ludzi niż u Boga. Łukasz bez pardonu nazywa faryzeuszy groszolubami (gr. filarguroi). Przypowieść o bogaczu i Łazarzu ma im uprzytomnić, że ich pomyłka nie dotyczy tylko spraw społecznych czy materialnych, ale także samej natury małżeństwa i nieumiarkowanej chęci, by je unieważnić z byle powodu.
Sugestywna, wręcz bajkowa, scenografia przypowieści oddaje bogactwo uczuć, jakie towarzyszą człowiekowi, który ujmuje swoje życie w kategoriach ostatecznych. Młodemu bogaczowi tej perspektywy brak, więc na co dzień pozostaje mu tylko rozrywka, purpura i bisior. On sam pozostaje bezimienny, co oznacza, że powierzchowne ideały niszczą jego tożsamość. Tymczasem chory żebrak od razu przedstawiony jest z mienia. W oryginalnej, hebrajskiej formie (Eleazar) oznacza ono kogoś, komu Bóg pomaga. Zewnętrze przejawy zdają się świadczyć o czymś przeciwnym, bo to raczej bogacz wygląda na ulubieńca Boga, jednak analiza rzeczywistości wewnętrznej wskazuje, że Eleazarem w każdym calu jest tylko żebrak, bo choć ciało ma pokryte wrzodami, to jednak wartości, którymi żyje bogacz, nie mają dla niego większego znaczenia. Żebrak w żadnej mierze nie jest samowystarczalny, pomoc ludzi i Boga jest mu absolutnie niezbędna do życia i bez niej ginie, a mimo poważnej choroby, skazującej go samotność, nie przestaje się modlić za innych i dobrze o nich myśleć. Tylko on jest godzien życia wiecznego.
Wewnętrzne napięcie między bogaczem i żebrakiem jest stałym motywem wielkiej literatury, a także siłą napędową wielu społecznych rewolucji. Współczesne, filmowe wersje Jeana Valjeana czy Hrabiego Monte Christo tym różnią się od swych pierwowzorów, że ich własna determinacja i wytrwałość musi im nieraz wystarczyć za wszystko, czyniąc tym samym ich życie wewnętrzne nieco nierzeczywistym. Ewangeliczny Łazarz jest od nich ciekawszy, gdyż porusza się prawdziwszym świecie. Psy liżą jego rany, a on sam umiera, nie doczekawszy się żadnego rewanżu za życia ani nawet po śmierci. Śmierć go jednak nie zaskakuje, bo on już za życia żył wartościami nie z tego świata, śmierć jest zatem okazją do uzewnętrznienia bogactwa duchowych relacji, jakimi cieszył się na łożu boleści. To nie on jest problemem, lecz bogacz, który za życia nigdy nikogo o nic nie prosił, nigdy nikogo nie traktował poważnie, więc nawet po śmierci ma z tym poważny problem, formułując modlitwy podważające sens ludzkiej wolności, a nawet kwestionujące obecność Boga w świecie. Jest niebezpiecznie podobny do współczesnych ikon sukcesu.
Przypowieść o ubogim Łazarzu jest dobrą okazją do rachunku sumienia także dla osób duchowych. W warunkach dawnego reżymu, kiedy polskie duchowieństwo utrzymywało się wyłącznie z jałmużny, każdy kapłan był postrzegany niczym ewangeliczny Łazarz zdany na łaskę innych, nawet jeśli mu się zdarzało kupić małego fiata, a potem zamienić go na ładę. Dzisiaj realia społeczne są inne. Wielu księży i sióstr zakonnych pełni funkcje publiczne, otrzymując za nie wynagrodzenie z państwowej kasy, a niektóre instytucje kościelne odzyskują majątki bezprawnie im odebranie przez poprzedni ustroj, aby teraz je spieniężyć i przeznaczyć na swoje cele statutowe. Żeby w takich warunkach być prawdziwym Łazarzem, nie wystarczy pięknie się modlić i prowadzić liczne dzieła charytatywne. Trzeba jeszcze utożsamić się z nim egzystencjalnie, wybrać jego los, choćby w wymiarze stałej konieczności proszenia i dziękowania za wszystko, wyzbycia się stałych dochodów, niezaleznych od stopnia i jakości własnego zaangażowania społecznego, a nade wszystko trzeba dzielić się dobrem z potrzebującymi i bezradnymi, włączając ich do wielkodusznej, bezinteresownej pracy na rzecz innych, bo tylko ona jest w stanie przywrócić im poczucie godności, radość i samodzielność, a także trzeba unikać bliskiej współpracy z ludźmi, którzy sami, niczym dawni faryzeusze, powiadają o sobie, że zerwali z dawnym reżymem i jego służbami, wybierając w końcu żywot poczciwy, a mimo to wciąż traktują ludzi i prawo tak, jakby komunizm się jeszcze nie skończył.
Ewangeliczny żebrak chętnie nam przypomni, że w życiu nie chodzi o purpurę czy bisior, a wyłącznie o człowieka, zwłaszcza tego, którego inni ludzie taktują jak powietrze.
"Dziennik Polski", 25-26 września 2010.
Inne tematy w dziale Gospodarka