Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
933
BLOG

Apokalipsa według św. Łukasza

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 13

Łukasz nie próbuje niczego upiększyć. Apokalipsa zapowiedziana przez Jezusa będzie straszna, ale uczniowie Jezusa mimo wszystko znajdą powód do radości. Będzie nim Bóg przychodzący w osobie ich Mistrza. To przyjście odbędzie się jednak w innej scenerii niż ta, którą znamy z filmów katastroficznych.

Łukasz mówi o sztormowej fali, gr. salos, podobnej do tsunami lub potopu, jakim nas straszą klimatolodzy, jeśli jednak uważniej wczytamy się w tekst, okaże się, że zapowiadana apokalipsa nie będzie przypominać egipskich plag ani wojny atomowej, ani uderzenia wielkiego meteorytu, bo Łukasz nic nie pisze o masowych zgonach ani o pożodze, a tylko o powszechnym lęku przed zbliżającym się końcem. Autor trzeciej ewangelii mówi o jakimś zagadkowym wewnętrznym kataklizmie, który przy końcu czasów nie pozwoli ludziom patrzeć na ziemię i na siebie nawzajem z nadzieją, wręcz przeciwnie, będzie to jakby lęk przed doczesnością jako taką.

Bardzo możliwe zatem, że świat przy końcu świata wcale nie będzie bardziej skończony niż dzisiaj, a tylko ludzie będą patrzeć na niego coraz bardziej podejrzliwie. Nie musimy daleko wybiegać w przyszłość, żeby to zrozumieć. Kiedy amerykański wiceprezydent Dick Cheney omyłkowo postrzelił na polowaniu swojego starego przyjaciela Harry’ego Whittingtona, amerykańska prasa drwiła, że Cheney, sekretarz obrony z czasów pierwszej wojny w Iraku, musiał to zrobić, żeby pokazać światu, że nikogo się nie boi. Strzela do wszystkiego, co się rusza w krzakach. W tych słowach zawarta była ostra krytyka drugiej wojny wszczętej w Iraku przez amerykańską administrację z powodu broni masowego rażenia, której nigdy tam później nie znaleziono. Cheney bardzo długo nie chciał się przyznać do tej apokaliptycznej pomyłki.

W Iraku znaleziono jednak ślady autentycznej apokalipsy, jaką w latach 1986-89 rząd Saddama Husajna zgotował dwustu tysiącom irackich Kurdów i sześciu mniejszym grupom etnicznym, zamieszkującym północną część kraju. Siejąc śmierć i terror, Saddam chciał ich zniechęcić do porywania się na autonomię. Świadkami podobnych apokalips są dzisiaj Erytrea, Somalia, Kaszmir, Afganistan, Syria, Korea Płn. i Płn. Osetia. W każdej z nich człowiek przestaje traktować drugiego człowieka jak źródło nadziei, widząc w nim jedynie zagrożenie, zapowiedź końca i źródło lęku.

Ryszard Kapuściński wielokrotnie opisywał ten lęk i jego godne pożałowania skutki. Płakał nad nim na Piazza Navona, gdzie rajska idylla włoskich kafejek przypomniała mu o nędzy dawnych włoskich kolonii w Afryce Wschodniej, dziś dotkniętych wojną. Ten sam lęk można znaleźć w klinikach aborcyjnych, w których ludzka wygoda potrafi wygrać bezpardonową walkę z ludzkim życiem, i w prawie każdym innym miejscu na ziemi, bo przecież wszędzie zdarza się człowiekowi patrzeć na swego brata lub siostrę i nie słyszeć żadnego wezwania do miłości, tak jakby tsunami przetoczyło się już przez świat na długo przed jego końcem.

Apokalipsa zapowiedziana przez Jezusa dotrze do wszystkich. Do tych, którzy myślą, że szczęście jest anonimowe, że Bóg się pod nim nie podpisał, więc wiarę można złożyć do trumny,  i do tych, którzy dopiero przy końcu świata zaczną szukać różnicy między wiarą w Boga i brakiem wiary, a także do tych, którzy już wierzą, ale swej wiary nie wyznają czynami miłości, gdyż są zajęci urządzaniem innym małych apokalips, odsądzając ich od czci i wiary. Jednym, drugim i trzecim potrzeba prawdziwej apokalipsy, ostatecznego przyjścia Boga, które się może zdarzyć tylko tu i teraz i nigdy już tak samo się nie powtórzy.

Andy Warhol, zagubiony malarz codzienności, widział tę apokalipsę coraz wyraźniej. Rozbite cadillaki z prasowej kroniki wypadków powiększał na swych płótnach do monumentalnych rozmiarów tak, żeby nikt nie przegapił nagłego końca american dream, jakie się czai na rogu na ulicy, a uszminkowaną Marylin Monroe zestawiał w jednym płótnie z szarzejącą Marylin, zanikającą w białym tle powszechnej niepamięci. Na wielkich serograficznych kopiach „Ostatniej wieczerzy” Leonarda dopisywał: „Tylko jeden oddech dzieli nas od nieba lub piekła”. 

Z ewangelii na pierwszą niedzielę Adwentu (Łk 21,25-28.34-36)

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka