Obłok Obłok
375
BLOG

Kochajmy się

Obłok Obłok Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

W przestrzeni publicznej krążą dziwaczne opinie, że w piątek 8 grudnia 2017 PiS przystąpił wreszcie do zapowiadanej od dawna rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. To bzdura - że użyję modnego słowa – totalna.

Podobną bzdurą jest przekonanie, że Prezydent tego dnia powołał Mateusza Morawieckiego na nowego premiera.

Jeżeli chcemy rozumieć politykę to warto przyjrzeć temu zamieszaniu w kontekście konstytucji.

I. Rekonstrukcja rządu

Rekonstrukcja rządu odbywa się na podstawie art. 161 konstytucji, który mówi, że ”Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, dokonuje zmian w składzie Rady Ministrów.”

Jasno z tego wynika, że rekonstrukcja rządu leży w rękach urzędującego Prezesa Rady Ministrów. Formalnie rzecz biorąc tylko Sejm może mieć na ten proces częściowy wpływ, w drodze uchwalenia drodze votum nieufności dla jednego (lub kilku) ministrów – wówczas Prezydent odwołuje takiego ministra (lub kilku) – (art. 159). Mimo tego powołanie następców znowu leży w rękach premiera.

Mamy zatem dwie drogi rekonstrukcji rządu.

Jedna, ściśle autorska, gdy premier składa prezydentowi wnioski o odwołanie jednych, a powołanie nowych ministrów. Gdy są to zmiany znaczące, Prezes Rady Ministrów może wystąpić, po ich dokonaniu, do Sejmu o votum zaufania (podobnie jak to czyni po powołaniu nowego rządu) – na mocy art. 160 konstytucji.

Mamy wówczas do czynienia z ryzykiem politycznym – wraz z votum zaufania premier zyskuje silną pozycję do przeprowadzenia zmian politycznych, którym podporządkował autorską rekonstrukcję rządu (dobrał sobie ludzi do realizacji konkretnych celów w konkretny sposób).

Gdy premier nie zyska votum zaufania dla rekonstrukcji, jego pozycja polityczna słabnie i wtedy składa dymisję(art.162.2.2)

Na tym etapie rozważań pozostańmy przy konstatacji, że premier Szydło nie podjęła tej drogi.

Druga droga do rekonstrukcji rządu opiera się o presję na na premiera ze strony Sejmu – czyli votum nieufności dla poszczególnych ministrów.

Nigdzie nie jest napisane, że jest to narzędzie przewidziane wyłącznie do użytku opozycji .

Łatwo sobie wyobrazić, że premier ma silna pozycję polityczną, ale jakieś działania jakiś jego ministrów wywołują sprzeciw ze strony jego zaplecza politycznego, czyli większości sejmowej, z ramienia której sprawuje urząd – premier mimo wszystko popiera swego ministra-faworyta.

W takim przypadku uchwalone w Sejmie votum nieufności dla ministra jest reprymendą dla premiera ze strony wybrańców Suwerena. Oznacza -”chcemy żebyś dalej rządził, ale skorygował niektóre sposoby lub cele twojego rządu”.

Na tym etapie rozważań pozostańmy przy konstatacji, że zjednoczona prawica (klub sejmowy PiS) nie weszły na tę drogę.

Cała bieda w tym, że obie opisane drogi do rekonstrukcji rządu są oparte o transparentność konkretnych motywów, celów i skutków politycznych - w stopniu znacznie większym niż o ogólnikowe deklaracje.

Jeszcze większa bieda polega na tym, że na tych drogach vota sejmowe – zaufania czy nieufności – mogą być uchwalone innym rozkładem głosów niż to wynika z pierwotnego podziału tej izby na większość rządzącą i opozycję.

U nas coś takiego uchodziłoby za przejaw zdradzieckiego bratania się ze śmiertelnym wrogiem. „Wolna wola” sejmowych połów ma być podporządkowana woli partii. Koniec i kropka.

O sprawach Polski i polskiego rządu może decydować tylko partia aktualnie rządząca. Tylko dlaczego prominenci obecnej władzy powołują się na wolę Polaków, a nie wyłącznie na wolę „pisiaków”?

Premier Szydło nie zaryzykowała odwołania się do decyzji organu przedstawicielskiego ogółu Polaków. Mogła przeprowadzić rekonstrukcję swego rządu lege artis - wymienić ministrów, przedstawić Sejmowi nowy, kompletny program zreorganizowanego rządu i poprosić Wysoką Izbę o votum zaufania. Wysoką Izbę- czyli wszystkich wybrańców całego narodu.

W najgorszym przypadku skończyłoby się to porażką i dymisją – z woli narodu. W najgorszym - tyle, że miała duża szansę na sukces.

Wolała się podporządkować decyzji Kaczyńskiego - i skończyło się dymisją jej rządu. Przegrała wszystko – stanowisko, swoje koncepcje polityczne i wizję rządzenia. Bez walki. A może walczyła? O co? O jakiś ochłap na pocieszenie?

II. Prezes Rady Ministrów

Beata Szydło złożyła w piątek na ręce Prezydenta rezygnację ze stanowiska Prezesa Rady Ministrów, co oznacza dymisję, że złożyła dymisję całej Rady Ministrów (art. 162.2.3). Prezydent mógł w tej sytuacji odmówić przyjęcia dymisji RM (art.162.4), ale tego nie zrobił .

Przyjął - choć nie musiał - rezygnację premiera i w konsekwencji dymisję całego rządu. Zrobił dokładnie to, co opozycją chciała przeprowadzić w Sejmie 40 godzin wcześniej uchwałą sejmową, do czego Sejm nie dopuścił. Chyba bardzo nie lubi pani Szydło (albo Sejmu), albo bardzo lubi opozycję i niezwykle jej sprzyja.

Mniejsza o kpiny, każdym razie stan faktyczny jest taki, że 8 grudnia 2017 rząd premier Szydło upadł. Będzie pracował tylko do chwili uchwalenia w Sejmie votum zaufania dla nowego, drugiego w tej kadencji rządu Zjednoczonej Prawicy, który – jeżeli powstanie - będzie nazywany rządem Morawieckiego. (Jest nawet możliwe, że do czasu trzeciego – jeżeli drugi spali na panewce)

Mateusz Morawiecki nie jest jeszcze premierem – dziś jest osobą desygnowaną na stanowisko Prezesa Rady Ministrów z misją powołania nowej Rady Ministrów. Prezydent desygnował go szybciutko, bodaj w pięć minut po dymisji Szydło – bo co się będzie bawić w jakieś tam polityczne konsultacje.

Morawiecki ma do 22 grudnia czas na sformowanie nowej Rady Ministrów, ale ponoć zwinie się do jutra, kiedy to przyjdzie przyjdzie do pałacu prezydenckiego razem z nowymi ministrami, gdzie wszyscy otrzymają powołania na swoje urzędy, złożą stosowna przysięgę i cacy.

Wtedy Morawiecki zostanie Prezesem Rady Ministrów niemal całą gębą. Jednak zaprzysiężenie Rady Ministrów to nie wszystko. Zaprzysiężony rząd musi w ciągu dwu tygodni uzyskać w Sejmie votum zaufania, bo inaczej figa z makiem – powołania i przysięgi rozwiewają się jak dym. Karuzela z następcą Beaty Szydło zakręci się ponownie, choć ciut inaczej. Tym razem nowego - tfu, najnowszego – następcę Szydło i nowy (najnowszy) skład rady ministrów wybiera Sejm – po czym przedstawia ich Prezydentowi celem powołani i odbioru przysięgi (art 154).

Dlaczego Morawiecki nie miałby otrzymać votum zaufania dla swego rządu? To troszkę złożona kalkulacja dynamizująca sytuację w kategoriach politycznych i propagandowych. Jej autorem może być Kaczyński, lub ścisłe grono jego, najwyżej postawionych w hierarchii partyjnej PiS, fanatycznych zwolenników – przy tym mogą działać razem lub rozdzielnie.

Może to być autonomiczna kombinacja Kaczyńskiego, równie dobrze może to być próba wmanewrowania prezesa PiS w sytuację be wyjścia. Z cała pewnością gdzieś na szczytach PiS jest frakcja dążąca – w dobrej czy złej woli - do posadzeniu Kaczyńskiego na fotelu premiera. Taką wolę wyrazili publicznie np. Lipiński i Karczewski. Czy w porozumieniu z Kaczyńskim?Nieistotne, dążmy do istoty rzeczy.

Gdy rząd Morawieckiego, z braku sejmowego votum zaufania (może o tym zadecydować obstrukcja kilkunastu pisowskich szabel) nie podejmie działalności i przepadnie w niebyt , to na nowego, jedynie możliwego premiera z ramienia Zjednoczonej Prawicy może zostać wykreowany właśnie nikt inny jak Kaczyński - jako ostatnia szansa kontynuacji skutecznej budowy nowej RP.

Będzie to kandydatura ostateczna, bo ten etap to już przedostatnie rozgrywka. Gdy Sejm wybierze - po przegranym Morawieckim - na premiera Kaczyńskiego (lub kogokolwiek), to Prezydent go powoła i zaprzysięgnie - ale znowu potrzebne jest votum zaufania dla nowo powołanego rządu.

Jeżeli i tym razem nowo powołany rząd go nie uzyska będzie to koniec zabawy - bo w tej sytuacji Prezydent musi skrócić kadencję Sejmu i zarządzi przedterminowe wybory (art.155).

III. Ekspozycja medialna, czyli propaganda

Oto wizja: Jarosław Kaczyński - Mąż Opatrznościowy - który może się wzdragać przed zaszczytami, ale musi w przełomowej chwili twardą ręką zjednoczyć obóz dobrej zmiany i podjąć z otwartą przyłbicą przywództwo walki o przyszłość Rzeczypospolitej.

To piękne przeciwieństwo wizji złośliwego gnoma, który z nory na Nowogrodzkiej steruje marionetkami tak, by się trykały porcelanowymi łebkami aż któryś się rozpryśnie.

Kaczyński – czyli żaden tam samozwaniec, który wspiął się na urzędy po plecach kobieciny obiecanej narodowi na premiera. Kaczyński to Zbawca – który na wołanie swoich skłóconych dzieci przywraca ład, porządek i jedność w szeregach. Kaczyński to ojciec narodu, który obejmie swoimi skrzydłami Beatkę, Mateuszka, Antka i wszystkie inne swoje polityczne dzieciątka by nie psociły.

O takiego Kaczyńskiego upomną się wszyscy posłowie Zjednoczonej Prawicy i On spełni ich wołanie. Ulegnie – dla dobra Polaków ich woli – i chwyci dla dobra powszechnego ster Rzeczpospolitej i będzie nim kręcił na oczach wszystkich – dumnych, że On podjął się tego.

A w politycznym realu Zjednoczonej Prawicy? Jakby się komuś w tej wizji przywództwa coś nie podobało i coś by nabruździł – to szast prast nowe wybory i niech szuka daremnie swego miejsca na liście wyborczej.

A lud? Niech lud wierzy, że Kaczyński opanował kryzys władzy świadom najwyższej konieczności pogodzeniu ciebie, który ukochałeś Beatkę z tobą, która ukochałaś Mateuszka i z tobą, zapatrzonym w Antka. Kochajmy się.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka