Byłam kiedyś na wielkiej wystawie prac Ryszarda Horowitza, jednego z najwybitniejszych światowych fotografików, zorganizowanej przez Fundację Tumult /tę, która stworzyła festiwal Camerimage/. Na wystawę przybył też sam Mistrz, więc tym bardziej było ciekawie oglądać jego prace. Niektóre już znałam, a inne poznałam.
Wczoraj trafiłam na film dokumentalny pt. "Fotograf snów" /o Horowitzu/, w reż. Bolesława Pawicy, który przypomniał mi obrazy z wystawy. Celowo mówię obrazy, bo fotografie Horowitza są to niby zdjęcia reklamowe /bez ograniczeń tematycznych/ poddane obróbce komputerowej, ale w taki sposób, że sprawiają wrażenie malowanych płócien. Siłą tych dzieł jest fakt, że Mistrz potrafi sam tak świetnie operować narzędziami, jakimi są aparat fotograficzny i komputer, iż panuje od początku do końca nad ich tworzeniem. Czuje się w nich drobiazgową dbałość o szczegóły, tak jakby płaszczyzna była dzielona na drobne piksele i wypełniana przemyślaną treścią.
Film przybliżył mi też losy Ryszarda Horowitza. To, że był jednym z najmłodszych / ur. się w 1939 r./ więźniów obozu Auschwitz-Birkenau, wiedziałam. A z filmu dowiedziałam się, iż po wojnie wraz z rodziną zamieszkał w małym mieszkanku przy krakowskich Plantach, do którego przygarnięto też Romana Polańskiego. Reżyser opowiadał, że na początku Rysio nie przypadł mu do gustu. Pani Horowitz cudem zdobyła dla dzieci czekoladę do picia, a jej syn marudził i nie chciał jej pić. Polański uważał go wtedy za rozkapryszonego dzieciaka. Później, jednak się zaprzyjaźnili i pierwsze próby fotograficzne ćwiczyli razem. Ich drogi się rozeszły dopiero, gdy Polański pojechał do Filmówki w Łodzi, a Horowitz został w Krakowie i zaczął studia w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, a następnie w Akademii Sztuk Plastycznych.
W 1959 r. Horowitzowi udało się wyjechać z Polski, dzięki pomocy jednej z uczelni amerykańskich, do Nowego Jorku.Tam też ukończył studia i dzięki wstawiennictwu przyjaciół amerykańskich udało mu się zostać w Stanach i pobyt tam zalegalizować.
Horowitz rzadko wraca do czasów wojny. W filmie mówił, że to zbyt bolesne i trudno byłoby mu żyć i tworzyć, gdyby wciąż rozpamiętywał. Wspomniał o sytuacji z Jerozolimy, gdy Spielberg zaprosił go, wraz z innymi ocalonymi, do wzięcia udziału w ostatniej sekwencji zdjęciowej "Listy Schindlera". Podszedł do niego wtedy człowiek, który twierdził, że pamięta go z obozu. Horowitz nie umiał go umiejscowić, dopóki ten nie podniósł rękawa i nie pokazał swego tatuażu obozowego. Dzieliły ich tylko dwie liczby. Długo ze sobą rozmawiali i razem sobie popłakali.
Ryszard Horowitz jest wyjątkowym fotografikiem. Jego dzieła tchną świeżością i gamą różnych nastrojów. Są dopracowane w każdym calu, więc dają odbiorcy wiele interesujących doznań. Nawet konkurenci twierdzą, że Horowitz wyprzedził swoją epokę, w fotografii komputerowej.
Inne tematy w dziale Rozmaitości