Jeździłam tam kilka razy. I latem, i zimą.
Miejsce blisko od cywilizacji, bo pieszo ok. 30 minut /w górę/ od Bukowiny Tatrzańskiej. Urokliwe, z pięknym pejzażem i domami góralskimi, z innej epoki. Ogólnie mówiąc, był to inny świat. I wyglądało, jakby czas stanął tam bardzo dawno temu w miejscu. Jedynym łącznikiem z czasami współczesnymi była szkoła. A dzięki temu, że jeden znajomy narciarzo-wspinacz, kiedyś w niej pracował, udało się mnie oraz grupie znajomych, wynajmować izbę u pewnego Bacostwa.
Warunki życia były tam trudne, bo toaleta mieściła się u "kunia", wodę czerpało się ze studni, była kuchnia węglowa, na której gotowało się skromne potrawy i podgrzewało wodę, itd. Gospodarze wszystkiemu się dziwowali, a szczególnie temu, że chciało się nam, tak często obmywać.
Cóż, taki pobyt trwał najczęściej ok. tygodnia, więc dało się wytrzymać, choć czasami zastanawiałam się: Dlaczego mnie się chce?
Wiedziałam, że i ON tam przyjeżdżał, ale jakoś nigdy nie miałam szczęścia na Niego wpaść. Aż pewnego razu, gdy zaszłam do jedynego skromnego sklepiku, za swoimi plecami usłyszałam ten charakterystyczny męski, acz z pewną nutą aksamitu, głos. Nie mogłam uwierzyć, ale gdy odwróciłam się, nasze spojrzenia się spotkały i uzyskałam potwierdzenie. Tak, stał przede mną i patrzył przez moment w moje oczy. Po chwili poprosił ekspedientkę o papierosy / pięknie, to zrobił /. Wyszliśmy ze sklepu razem i powiedzieliśmy sobie: do widzenia.
Niestety, nigdy więcej już nie spotkałam Go w "życiu".
Inne tematy w dziale Rozmaitości