Jakiś czas temu, dostałam zawiadomienie o dzisiejszym ślubie syna sąsiadów oraz zaproszenie na niedzielne poprawiny. Państwo młodzi zastrzegli sobie na piśmie, że po ceremonii w kościele woleliby przyjmować wina, niż kwiaty.
No to się szarpnęłam i kupiłam jakieś czerwone, francuskie.
Stawiłam się w kościele wraz z innymi gośćmi, w tym z dużą grupą sąsiadów z osiedla.
Wino w torebce mi ciążyło i walczyłam, aby zachowało się w całości. Inni też tak mieli, a że przyłączyłam się do grupy wesołków, to zaczęło być zabawnie.
Panna młoda pojawiła się pierwsza. Wyglądała ślicznie i wcale nie jak beza. Pan młody się spóźniał i moi towarzysze - walki o zachowanie win - już mieli nadzieję, że będzie filmowo i jednak chłopak się rozmyślił.
Niestety nie, tylko się spóźnił i msza mogła się zacząć. Wyszedł ksiądz, który nie sprawiał wrażenia zbyt pewnego siebie. Pan młody odebrał z rąk ojca panny młodej, swą wybrankę i uroczystość mogła się zacząć.
W mojej grupie, ktoś jednak puknął butelką o ławkę i wszyscy zwrócili na nas uwagę. Było trochę śmiechu. Ale wino się nie rozlało.
Nagle do ławki obok zaczęli pakować się spóźnialscy, trzej identyczni faceci /okazało się, że wyrośnięte trojaczki/. W tym czasie już też jeden z sąsiadów popisywał się - w sposób przerysowany - swoją dykcją przy modlitwach i śpiewach. Pan młody wyglądał, jakby miał za chwilę parsknąć śmiechem itp. . W takich okolicznościach przyrody trudno było zachować powagę. Z kościoła wyszłam spłakana ze śmiechu.
I, gdy wydawało się, że to już prawie koniec atrakcji, bo oddałam już swoje wino /całe/ oraz wymieniłam pocałunki ze świeżo poślubionymi małżonkami, podeszła do mnie sąsiadka i szepnęła: Robimy bramę. Nic mi to nie mówiło, ale pomyślałam, że jak będzie trzeba, to wejdę w to.
Potem przez chwilę nic wielkiego się nie działo. Może oprócz zdjęcia, do którego zostali zagnani wszyscy, a mnie wypadło stanąć obok faceta, którego gdzieś, jakbym widziała. Okazało, że to ksiądz /w cywilu/, który prowadził wcześniej mszę. Po rozpoznaniu, rzuciłam mu: Ale się ksiądz przebrał. Spłonił się.
No, a później dowiedziałam się, co to znaczy robić bramę. Grupa kobiet złapała się za ręce i nie chciały przepuścić samochodu wiozącego państwa młodych, zanim ci się nie wykupili - wódką. Dostały trzy butelki. Ale to było dla nich mało. Dostały jeszcze dwie butelki. Podpowiadałam, żeby któraś rzuciła się na maskę, to może jeszcze da się coś wytargować, ale jednak odstąpiły od tego pomysłu.
Na odchodne dostałam wiadomość, że konsumpcja będzie odbywać się w domu na mojej ulicy.
Jestem zaproszona, ale jakoś nie mam ochoty iść, tym bardziej, że specjalnie czynnie bramy nie robiłam. A pić tak na krzywy... to nie lubię.
Inne tematy w dziale Rozmaitości