Ciekawy malunek zauważyłam, gdy przemykałam między starymi murami. Przypominał impresję, jakby z Moneta. Artysta musiał chyba spędzić na ulicy całą noc, bo zadbał o szczegóły.
Ściana nie była specjalnie na widoku, więc mniej bolało. A czasami mocno boli, kiedy grafficiarze zapaskudzą, np. starą - odnowioną - kamienicę.
Tak u nas - jak i w innych krajach - nie ma trwałego sposobu na zabezpieczenie murów czy innych miejsc, przed tą - najczęściej - prymitywną twórczością. Można próbować tak, jak zrobiono to przykładowo przy zajezdni wagonów nowojorskiego metra, gdzie zamontowano dwa równoległe rzędy - wysokiego na ok. 4 metry - płotu. Ale to wymaga dużych nakładów i nie wszędzie tak się da czy wypada.
W Polsce grafficiarze spełniali czasami pożyteczną rolę, choćby gdy włączali się w walkę z ustrojem. Dostarczali też trochę zabawy, a i zbudowali fenomenalną historię Józefa Tkaczuka.
Ktoś zaczął, a jego ślad z napisem: "Tu byłem. Józef Tkaczuk", można było znaleźć i w kraju i poza nim /ja widziałam, np. w Czechach, na Słowacji, w Holandii/. Bywały też napisy bardziej przemawiające do wyobraźni, wciąż z głównym bohaterem, jak: Tkaczuk dobrym Prezydentem, Demokratą i Turkiem.
I, tak woźny z warszawskiej podstawówki, któremu uczniowie nadali przydomek Turek, stał się dzięki grafficiarzom postacią kultową, w latach 80-tych i 90-tych.
Artyści, nawet prymitywni, jeśli muszą niech malują, ale dobrze, żeby przy okazji nie niszczyli - swymi "dziełami" - wizerunku zabytków i estetyki otoczenia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości