maia14 maia14
282
BLOG

Do szkoły marsz!

maia14 maia14 Rozmaitości Obserwuj notkę 17

Dziś dzieciaczki rozpoczynają rok szkolny. Pewnie dla pierwszoklasistów jest to największe przeżycie. Reszta to już recydywa, więc drżenia serca - zapewne - nie ma.

Każdy pewnie pamięta własne początki edukacyjne, ja też.

Nie chodziłam do przedszkola, a pod nieobecność rodziców opiekowała się mną Babcia, która była kochana i na wszystko mi pozwalała. Mieszkała w kamienicy, w której rezydowało też sporo moich rówieśników, więc kontakt z dzieciakami miałam codzienny.

Otoczenie było też sprzyjające, bo każdy lokator miał za domem swój własny ogródek, z cudami natury - tak owocowymi, jaki i warzywnymi. No i po drugiej stronie ulicy był park, w którym wraz z dorosłymi lub z bandą dzieciarni,  dokarmiało się łabędzie na małym stawie. Jeśli - oczywiście -  miały kaprys, aby się zaprezentować, ponieważ były w posiadaniu, specjalnie dla nich zbudowanych drewnianych domków, w których potrafiły czasami się chować. I, tak wczesne dzieciństwo upływało mi sielsko-anielsko.

Przyszedł jednak dzień, gdy trzeba było ruszyć do orki szkolnej. Z jednej strony cieszyłam się, bo miało to być coś nowego, a ponieważ umiałam już dawno czytać i pisać, liczyłam na poszerzenie swych umiejętności. No i na nowe przyjaźnie.

Pod opieką dorosłych stawiłam się w szkole. Inni "skazańcy" też tak mieli. Piszę skazańcy, bo większość towarzystwa nie wyglądała na szczęśliwych. Jeden taki się szarpał /później jeszcze długo - w ramach protestu - sikał w majtki/. Były dziewczynki, które płakały. Pewien kolega nie mógł ustać i próbował biegać. Itp. Itd.

No i jeszcze ci rodzice. Oni też wyglądali, jakby im szkoła ręce odrąbywała, zabierając - w swe częściowe władanie - ich skarby.

Mojej klasie przydzielono nauczycielkę, która wyglądała smutno. Była dosyć leciwa, już siwiejąca, o słodkim głosiku, w którym jednak od razu wyczułam fałsz /i z czasem uzyskiwałam potwierdzenie - typowa belfera bez fantazji/.

W sumie wygladało to nieszczególnie, ale starałam się nie poryczeć, robiąc dobrą minę do złej gry.

Później jakoś się przystosowałam. Nauka szła mi płynnie i bez wstrząsów, koledzy byli różni, a kilkoro było nawet sensownych / i tak dobrze, jak na towarzystwo z łapanki w rejonie/, no i nauczyciele poczuli, że dziecko też potrafi wywalczyć sobie odpowiednie miejsce w hierachii, więc się specjalnie nie czepiali. Dało się żyć.

Ale, gdy dziś rano się obudziłam, to cieszyłam się, że nie muszę iść do szkoły. Mała rzecz, a cieszy.

 

 

maia14
O mnie maia14

"Uśmiech wędruje daleko"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Rozmaitości