Na dziś był planowany kolejny koniec świata /poprzednie miały nastąpić: w maju lub w październiku tego roku/.
Ten, to przepowiednia Majów, spisana na płaskorzeźbie w Palenque. Koniec miał się objawiać trzęsieniami ziemi, powodziami i innymi tego typu gwałtownymi zjawiskami. Na Ziemię miał też wrócić pierzasty wąż, Quetzelcoatl - podobno łotr okrutny.
A tu ani widu, ani słychu. Nawet śnieg nie chce sypnąć. I teraz, kiedy koniec dziś nie wypalił, trzeba będzie poczekać na następny termin, wg Majów w 4772 r.
W tych okolicznościach przyrody, to aż tyle czasu nie mam i nie ma co też liczyć na cud, więc coś na te zbliżające się Święta będzie trzeba - jednak - przygotować.
Choć spotkałam dziś koleżankę, która stwierdziła, że jest przezorna oraz ubezpieczona i na koniec świata nie liczy. Ale, żeby sobie nie urobić rąk po łokcie, to już wszystkie okolicznościowe potrawy - w tym wypieki - zamówiła u wytwórców specjalizujących się w poszczególnym asortymencie.
Na moje: "ale jednak, gdy samemu się piecze ciasta, to cały dom pachnie odświętnie", stwierdziła, że w tym celu, gdy już wypieki dostarczone zostają do jej domu, rozgrzewa patelnię, wrzuca na nią trochę cynamonu, co powoduje, iż powstaje łudzący zapach domowych ciast.
I co gorsza za takie oszustwo zbiera od lat hymny pochwalne, a goście z apetytem pałaszują to, co zakupiła, często prosząc o repetę.
Chyba - jednak - tak zupełnie nie pójdę jej drogą, choć przyznaję, że jest ona kusząca.
Póki co, doszłam do finalizacji zakupu prezentów - i tych właściwych, i tych /na dokładkę/, które mają wzbudzić pewną konsternację bądź wybuch śmiechu. Ale o tym SZA, musi być "niespodziewanka".
Koniec świata raczej nie nastąpi, więc jutro zacznę działać w temacie: świąteczne pożywienie.
Nie ma wyjścia. Majowie się też mylili.
Inne tematy w dziale Rozmaitości