maia14 maia14
721
BLOG

Kloss i Brunner, znów razem i nadają...

maia14 maia14 Kultura Obserwuj notkę 29

Iść do kina na polski film, to czasami odważny krok. Ostatnio tak chyba mieli ci, którzy zaliczyli "Kac Wawa", Łukasza Karwowskiego. Sądząc już po zwiastunach i recenzjach, jest to kompletna degrengolada, gdzie "mięcho" fruwa ponad miarę, a kilku dobrych polskich aktorów robi z siebie małpy.

Idąc do kina na film pt. "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", który wyreżyserował Patryk Vega, miałam pewne obawy, czy wytrzymam... ale nie było źle.

Rzecz dzieje się i pod koniec wojny i w latach siedemdziesiątych. Sa różne wątki i miejsca - Polska, Hiszpania, Niemcy /zróżnicowana scenografia Agaty Stróżyńskiej/ - a wszystko obraca się wokół poszukiwań i poszukiwaczy zaginionej Bursztynowej Komnaty.

Brunner /Emil Karewicz - rewelacyjny, z przecudną dykcją i młodzieńczym błyskiem w oku, mimo 89 lat/ spotyka Klossa /Stanisław Mikulski - całkiem dobre aktorstwo i sprawność fizyczna, w obliczu 83 lat/, żeby od niego wyciągnąć pewne informacje.

Są też powroty do czasów młodości głównych bohaterów, raczej mało sympatyczne, gdzie w rolę Klossa wcielił się Tomasz Kot /Kloss, jak malowany, z nieco chmurnym, acz uwodzicielskim spojrzeniem/, a w postać Brunnera, Piotr Adamczyk, który nie razi, ale do pierwowzoru wiele mu brakuje,  a jego śmiech przypomniał mi kreskówkę studia Hanna-Barbera, w której kot Jinks podobnie reagował na "te głupie myszy", Pixie i Dixie.

Świetną kreację stworzył Daniel Olbrychski - jego Werner nazista-cynik jest bardzo prawdziwy. Natomiast od Wojciecha Mecwaldowskiego, jako Ringle, wieje grozą - rewelacja.

Główną rolę kobiecą zagrała Marta Żmuda-Trzebiatowska /Elsa/ i nawet się starała, a inni z ekipy chcieli - chyba - stonować jej powalającą urodę okularkami, ale wyszło średnio, choć i tak lepiej, niż w wypadku Anny Szarek /Ingdrid/, która przez moment miała być uwodzicielska - i trochę była - ale Brunner szybko doprowadził do jej uśmiercenia, więc się skończyło...

Scenariusz do filmu napisał nasz rodzimy "Tarantino", Władysław Pasikowski i pofolgował sobie z wybuchami, strzelaninami oraz trupem, który gęsto się słał. Choć muszę przyznać, że sceny, które powinny wzbudzać grozę /z odciętymi nogami, wybitym okiem czy dziurami w brzuchu/, zostały tak sfilmowane przez Mirosława Brożka, że czasami budziły wręcz uśmiech, bo były trochę przerysowane i jakby przeniesione z komiksów.

Całość dopełniła muzyka autorstwa Łukasza Targosza i jest dokładnie w klimacie tej z serialu "Stawka większa niż życie".

Gdy szłam do kina obawiałam się też, jak wypadnie porównanie nowego filmu, ze starym serialem. Okazało się, że całkiem dobrze. W filmie jest inna konwencja - jak stwierdził sam Emil Karewicz - bo tu jest więcej akcji, a serial był w większym stopniu nastawiony na dialogi. Cóż, takie są wymogi chwili, widz kinowy trochę się zmienił,  ale co pocieszające, to fakt, że można zrobić w Polsce całkiem dobry film akcji, w którym aktorzy posługują się ładną polszczyzną i nie ma menelskich odzywek.

Choćby dla perełki aktorskiej Emila Karewicza, jak i dla podróży sentymentalnej, warto ten film obejrzeć.

 

maia14
O mnie maia14

"Uśmiech wędruje daleko"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Kultura