Iść do kina na polski film, to czasami odważny krok. Ostatnio tak chyba mieli ci, którzy zaliczyli "Kac Wawa", Łukasza Karwowskiego. Sądząc już po zwiastunach i recenzjach, jest to kompletna degrengolada, gdzie "mięcho" fruwa ponad miarę, a kilku dobrych polskich aktorów robi z siebie małpy.
Idąc do kina na film pt. "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", który wyreżyserował Patryk Vega, miałam pewne obawy, czy wytrzymam... ale nie było źle.
Rzecz dzieje się i pod koniec wojny i w latach siedemdziesiątych. Sa różne wątki i miejsca - Polska, Hiszpania, Niemcy /zróżnicowana scenografia Agaty Stróżyńskiej/ - a wszystko obraca się wokół poszukiwań i poszukiwaczy zaginionej Bursztynowej Komnaty.
Brunner /Emil Karewicz - rewelacyjny, z przecudną dykcją i młodzieńczym błyskiem w oku, mimo 89 lat/ spotyka Klossa /Stanisław Mikulski - całkiem dobre aktorstwo i sprawność fizyczna, w obliczu 83 lat/, żeby od niego wyciągnąć pewne informacje.
Są też powroty do czasów młodości głównych bohaterów, raczej mało sympatyczne, gdzie w rolę Klossa wcielił się Tomasz Kot /Kloss, jak malowany, z nieco chmurnym, acz uwodzicielskim spojrzeniem/, a w postać Brunnera, Piotr Adamczyk, który nie razi, ale do pierwowzoru wiele mu brakuje, a jego śmiech przypomniał mi kreskówkę studia Hanna-Barbera, w której kot Jinks podobnie reagował na "te głupie myszy", Pixie i Dixie.
Świetną kreację stworzył Daniel Olbrychski - jego Werner nazista-cynik jest bardzo prawdziwy. Natomiast od Wojciecha Mecwaldowskiego, jako Ringle, wieje grozą - rewelacja.
Główną rolę kobiecą zagrała Marta Żmuda-Trzebiatowska /Elsa/ i nawet się starała, a inni z ekipy chcieli - chyba - stonować jej powalającą urodę okularkami, ale wyszło średnio, choć i tak lepiej, niż w wypadku Anny Szarek /Ingdrid/, która przez moment miała być uwodzicielska - i trochę była - ale Brunner szybko doprowadził do jej uśmiercenia, więc się skończyło...
Scenariusz do filmu napisał nasz rodzimy "Tarantino", Władysław Pasikowski i pofolgował sobie z wybuchami, strzelaninami oraz trupem, który gęsto się słał. Choć muszę przyznać, że sceny, które powinny wzbudzać grozę /z odciętymi nogami, wybitym okiem czy dziurami w brzuchu/, zostały tak sfilmowane przez Mirosława Brożka, że czasami budziły wręcz uśmiech, bo były trochę przerysowane i jakby przeniesione z komiksów.
Całość dopełniła muzyka autorstwa Łukasza Targosza i jest dokładnie w klimacie tej z serialu "Stawka większa niż życie".
Gdy szłam do kina obawiałam się też, jak wypadnie porównanie nowego filmu, ze starym serialem. Okazało się, że całkiem dobrze. W filmie jest inna konwencja - jak stwierdził sam Emil Karewicz - bo tu jest więcej akcji, a serial był w większym stopniu nastawiony na dialogi. Cóż, takie są wymogi chwili, widz kinowy trochę się zmienił, ale co pocieszające, to fakt, że można zrobić w Polsce całkiem dobry film akcji, w którym aktorzy posługują się ładną polszczyzną i nie ma menelskich odzywek.
Choćby dla perełki aktorskiej Emila Karewicza, jak i dla podróży sentymentalnej, warto ten film obejrzeć.
Inne tematy w dziale Kultura