maia14 maia14
721
BLOG

"Zakochani w Rzymie" - wreszcie...

maia14 maia14 Kultura Obserwuj notkę 42

Doczekałam się  w końcu polskiej premiery ostatniego filmu Woody  Allena, pt. "Zakochani w Rzymie" /"To Rome With Love"/. Światowa - rzymska - premiera miała miejsce w kwietniu, a my musieliśmy czekać kilka miesięcy...

Po "O północy w Paryżu" spodziewałam się kolejnej pocztówki, bo i miasto Rzym ma wiele zakątków, które warto pokazać. A tu niespodzianka, bo zdjęcia pocztówkowe są w mniejszości, choć ładnie, czasami nietypowo /np. z obrotu/ sfilmowane przez Dariusa Khondji. Owszem akcja dzieje się w różnych rzymskich zakątkach - znanych i mniej znanych - ale nie ma przeładowania nimi.

W filmie "Zakochani w Rzymie" dominującą rolę odgrywają dialogi i scenki sytuacyjne. Jest mnóstwo postaci - z różnych środowisk - a każda z nich ma szansę się wykazać /choćby tylko pokazanie się i wypowiedzenie zaledwie kilku słów przez - kiedyś popularną - Ornellę Muti, ma swą wartość dla tego filmu/.

I co ważne, Woody Allen zatęsknił za aktorstwem i obsadził się w jednej z głównych ról: Jerry'ego, Amerykanina, faceta z branży muzycznej - dla którego emerytura to śmierć - oraz ojca dziewczyny /Alison Pill, jako Hayley/, która chce poślubić - w Rzymie - Włocha Michelangelo /Flavio Parenti/ - prawnika, społecznika i syna grabarza /o pięknym głosie/. Partneruje mu Judy Davis, Phyllis, żona i matka - trochę osadzona w dawnym allenowskim stylu - często wymądrzająca się /np. ON...: wyprzedziłem epokę i mam IQ 160; Ona: gdy przeliczysz na euro wyjdzie mniej/. Występują też: Alec Baldwin, grający Johna, znanego architekta /postać i realna i trochę metafizyczna/; Roberto Benigni, jako Leopoldo - szaraczek, który z dnia na dzień staje się bożyszczem tłumów i nawet nie wie dlaczego /trochę nabijactwa z celebrytów i przedstawicieli mediów,  kreujących "bohaterów"/; Penelope Cruz, jako Anna-prostytutka, która wpada przypadkiem na prowincjusza Antonia /Alessandro Tiberi/, który zjechał wraz żoną Milly /Alessandra Mastronardi - urocza i świetna, trochę przypomina Marisę Tomei/ do Rzymu; Jesse Eisenberg, grający Jacka - studenta architektury, wikłającego się w romans z mitomanką Monicą /Ellen Page/, która jest przyjaciółką jego dziewczyny Sally /Greta Gerwing/. I  wielu innych i całkiem soczystych...

Woody Allen wyreżyserował ten film i napisał do niego scenariusz, więc i swoje poglądy - na różne sprawy - mógł w nim przemycić, jak choćby: jak byłem w jego wieku, to jednak nie byłem komunistą; w samolocie przy turbulencjach muszę zaciskać pięści, bo  jestem ateistą.

Jaki jest ten film? Dobrze się go ogląda. Chyba jest mniej spójny niż "Paryż", a zabieg z Johnem-architektem /Baldwin/ ostrzegawczym sumieniem, trochę od czapy, choć specjalnie nie razi. Ważne, że wiele razy się uśmiechałam, śmiałam się, a przy spotkaniu ojców - amerykańskiego i włoskiego - płakałam ze śmiechu.

Końcowe przesłanie tego filmu, gdy rytm zostaje już spowolniony, to prawda, że wstrząsy były atrakcyjne i dodawały smaku życiu, ale jednak bezpieczniej jest powrócić do sytuacji małej - własnej - stabilizacji. A i zawsze można je sobie jednoosobowo - kameralnie - powspominać.

 

Przez cały film przewijają się też znane nutki, a z "Arrivederci Roma" - nawet - kilka razy:

 

 

Albo z "Amada Mia, Amore Mio" /proste..., a trzyma/:

 

maia14
O mnie maia14

"Uśmiech wędruje daleko"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (42)

Inne tematy w dziale Kultura