Nowy film Quentina Tarantino /scenariusz i reżyseria/ pt. "Django" /"Django Unchained"/ uznano za kontrowersyjny, tak jakby jego poprzednie produkcje nie były takie. Tarantino lubi szokować i szokuje.
Akcja filmu zaczyna się w Teksasie - na dwa lata przed Wojną Secesyjną - gdy łowca głów, Niemiec i dr /dentysta/ King Schultz /grany przez Christopha Waltza - świetnie/ spotyka na swej drodze idącą grupę murzyńskich niewolników, konwojowanych przez nadzorców i "wykupuje" siłą jednego z nich, o imieniu Django /Jamie Foxx - druga połowa filmu należy do niego/, aby ten pomógł mu rozpoznać i dorwać trzech braci-bandytów, ściganych listem gończym. Dr Schulz traktuje Murzyna, jak równego sobie, czym wzbudza zainteresowanie, jak i zdumienie u wielu białych.
Panowie realizują swoje plany i dopadają ściganych zbójów u plantatora o ksywie Big Daddy /Don Johnson - świetnie zagrana dosyć groteskowa postać/. A potem postanawiają dalej wspólnie ścigać i innych bandziorów. Robią to, aż do ustąpienia śniegów, aby następnie zaplanować wyciągnięcie - w legalny sposób - z rąk właściciela wielkiego majątku ziemskiego - jak i całej masy niewolników - Calvina Candie /Leonardo DiCaprio - rewelacyjny/, żonę Django, niewolnicę Broomhildę /Kerry Washington - śliczna aktorka/, która wychowywała się kiedyś na plantacji, gdzie właścicielka nauczyła ją niemieckiego, więc jest to przyjemny bodziec do działania i dla Dr. Schultza. A dalej to jest gra, ściema, odkrycie intrygi, zwroty akcji... i wielkie BUM.
Inne smaczki aktorskie, to: fantastyczny i trudny do rozpoznania, Samuel L. Jackson, jako służący Stephen /straszna "menda"/; Franco Nero, rola epizodyczna, ale jest nawiązaniem do Spaghetti westernów, dzięki którym ten aktor zdobył popularność w Hollywood /występował m.in w filmie "Django" z 1966 r./; Bruce Dern, jako epizodyczny oprawca Murzynów /wolę go w rolach cyników, jak np. w westernie "Oddział"["Posse"], z 1975 r./.
Zdjęcia do filmu "Django" wykonał Robert Richardson - są interesujące, plenery wręcz urokliwe.
Ciekawa sprawa jest ze ścieżką dźwiękową..., ponieważ Tarantino wykorzystał do jej wypełnienia - głównie - swój przepastny zbiór płyt winylowych i użył nośnika analogowego, nie czyszcząc cyfrowo nagrań /co słychać/, zachowując szmery i trzaski, aby utrzymać klimat i oryginalną atmosferę tych nagrań. Są jednak i cztery nowe kompozycje, takich twórców, jak: Ennio Morricone, Rick Ross, John Legend, Anthony Hamilton.
"Django", to ciekawy obraz, gdzie stare łączy się z nowym. Jest w tym filmie sporo dialogów, a nawet monologów i był jeden moment, gdy pomyślałam: trochę przesady z tym monologowaniem Waltza. Ale zaraz po tym nastąpił zwrot... i akcja tak przyspieszyła, że nie miałam już uwag. No i trochę się pośmiałam, choć to dramat, bo Tarantino nie oszczędził sobie pewnego nabijactwa z tzw. Dzikiego Zachodu.
Polecam!
Inne tematy w dziale Kultura