Kiedy zaczęły się protesty górnicze, których podłożem miała być zapowiedź restrukturyzacji bądź wygaszania niektórych kopalń, to i w innych branżach obudzili się tzw. związkowcy, którzy zapragnęli i dla siebie coś ugrać.
Najbardziej głośny okazał się dawny działacz Samoobrony, później nawet senator, Sławomir Izdebski. Jemu chyba zamarzyła się znów kariera polityczna, a może i ... spłacenie długów, których sporo narobił. Widać handel rosyjskim węglem i zagranicznymi zbożami, jeszcze go nie wyprowadził z dołka finansowego.
Izdebski, który podpiął się pod OPZZ, zmobilizował grupę rolników i zaczęli blokować drogi. Ale widać spektakl w Polsce powiatowej był mało spektakularny, więc ruszyli wczoraj na Warszawę. Jednak po drodze policja zaczęła legitymować to towarzystwo oraz sprawdzać ciągniki, którymi chcieli "zaorać" stolicę i okazało się, że nie wszystkie spełniały normy bezpieczeństwa, a kierujący nimi nie przeszli testu na... trzeźwość. Towarzystwo zostało znacznie okrojone, ale ci, którzy mogli ruszyli pod Warszawę, gdzie się zatrzymali.
A w Warszawie? Tu ich przywódca pokazał się z grupą ok. 200 osób, a następnie udał się na rozmowy do ministra rolnictwa, aby je szybko opuścić, bez dania szansy na romowę. Przedstawiciele innych rolniczych związków zostali, za co Izdebski groził im chłostą.
Natomiast rolnicy, którzy ostali się ze swoimi dużymi maszynami, mieli podobno pozostać na noc w miejscu "koczowania" i spać w ciągnikach. Jednak rano, kiedy policja chciała odblokować drogę i wezwała rolników do zabrania z niej ciągników, okazało się, że niektórzy porzucili je i - jak stwierdzili ich koledzy - udali się do swoich gospodarstw. Podobno mają wrócić do 12-tej. Czyli, blisko mieli.
Związkowcy mają prawo protestować, ale nie mają prawa dewastować czy utradniać życia innym obywatelom. A protestowanie dla zadymy, która ma pomóc w karierze politycznej - tego czy innego - zadymiarza, może zaowocować niechęcią do całej branży, pod którą się taki podpina.
Inne tematy w dziale Polityka