Po opublikowaniu przez NPW stenogramów z tego, co działo się w kokpicie samolotu lecącego ku lotnisku w Smoleńsku, rysuje się obraz panującego tam bałaganu, bez zachowywania zdrowego rozsądku, przez niektórych.
Piloci pracowali w wyjątkowo trudnych warunkach, bo w towarzystwie osób trzecich, które wtrącały się do wykonywanych przez nich zadań, ale też toczyły przy nich swoje "piknikowe pogwarki". Tłoczono również załodze do głów, że trzeba koniecznie lądować, bez oglądania się na warunki atmosferyczne, jakie panowały wtedy w Smoleńsku. Można odnieść wrażenie, że nie było nawet cienia nadziei na wycofanie się z absurdalnego planu lądowania, tak jakby było ono ważniejsze od... życia.
Większość pasażerów pewnie nie zdawała sobie sprawy, co działo się w kokpicie i co im groziło. To dobrze, bo krótki był okres ich zdenerwowania i cierpienia. Natomiast pilotom i pozostałemu persnelowi pokładowemu można tylko współczuć: oni mieli długotrwałą nerwówkę i zdawali sobie sprawę, że cała ta "zabawa" źle się może skończyć, a nie potrafili i - pewnie - nie mogli być bardziej stanowczy.
Jutro, w rocznicę śmierci ofiar feralnego lotu do Smoleńska, to chyba rodzinom załogi należeć się będą szczególne dowody wsparcia, ponieważ otrzymały właśnie straszny obraz przeżyć, jakie były udziałem ich bliskich, w czasie wykonywania pracy na pokładzie samolotu Tu-154M.
Inne tematy w dziale Polityka