W Europie trwa wojna. Nie ta z czołgami, lecz wojna norm, certyfikatów, umów handlowych i „zielonych” haseł, które mają przykryć prostą prawdę: kto kontroluje żywność, ten kontroluje państwo. A kto żywność traci — ten staje się rynkiem zbytu. I niczym więcej.
Zielony Ład, Mercosur, niekontrolowany import z Ukrainy — to nie są przypadki. To jest planowe wypychanie europejskiego rolnictwa z rynku, a polskiego w szczególności. Bo polski rolnik jest zbyt niezależny, zbyt samodzielny i zbyt tani, by pasował do „nowego europejskiego porządku żywnościowego”.
Dlatego Polska potrzebuje narodowych norm jakości żywności. Nie jako ozdoby. Nie jako „strategii”. Tylko jako ostatniej linii obrony.
Europa nie chce polskiego rolnika. Europa chce polskiego rynku.
Zielony Ład mówi rolnikowi: „Masz produkować mniej, drożej i trudniej”.
Umowy z Mercosur mówią importerom: „Bierzcie ile chcecie, bez ograniczeń”.
A import z Ukrainy? To już nawet nie jest konkurencja — to jest zalew. Zboże, oleje, drób, jaja — wszystko taniej, szybciej, bez norm i bez kontroli.
Polski rolnik ma z tym konkurować? To tak, jakby kazać biegaczowi wystartować w maratonie z kulą u nogi, podczas gdy reszta biegnie w karbonowych butach.
Normy jakości to jedyna broń, której nie da się obejść
Cła? UE zabroni. Subsydia? UE zablokuje. Protesty? UE przeczeka.
Ale normy jakości żywności na półkach sklepowych? To jest kompetencja krajowa. I narzędzie, którego nie da się łatwo podważyć.
Jeśli Polska wprowadzi normy dotyczące: tłuszczów trans, glifosatu, herbicydów i pestycydów, antybiotyków w mięsie, metali ciężkich, sztucznych wypełniaczy, syropów i słodzików, dodatków do żywności, skrobi modyfikowanej, oraz obowiązek podawania procentowego składu nawet przy śladowych ilościach, a następnie będzie obniżać dopuszczalne limity o 50% rocznie, import z Mercosur i Ukrainy pada na kolana. Nie dlatego, że ktoś go zakazał — tdlatego, że nie spełnia norm.
A co ważniejsze: poprawi się zdrowie publiczne, a to obniży koszty leczenia.
Normy na półkach — serce całej reformy
Normy muszą być sprawdzane na półce sklepowej, nie w papierach producenta.
Papier przyjmie wszystko. Półka — nie.
Kontrola musi być twarda, uczciwa i przede wszystkim transparentna. Inspekcja handlowa nie może być pałką w rękach urzędnika. To musi być mechanizm matematyczny: zero emocji, zero uznaniowości, zero „widzi mi się”.
System kontroli powinien wyglądać tak:
✅ 1. Badanie w laboratorium państwowym
Jeśli normy są przekroczone — produkt natychmiast znika z półki.
✅ 2. Prawo do odwołania
Producent, importer lub sklep mogą zażądać dwóch niezależnych badań.
✅ 3. Jeśli oba potwierdzą wynik — koniec dyskusji
Towar jest konfiskowany i kierowany do utylizacji. Bez odszkodowania.
✅ 4. Odpowiedzialność łańcuchowa — stopniowana
Pierwsze naruszenie:
-kara symboliczna,
-plan działań naprawczych,
-obowiązek wdrożenia kontroli jakości.
Drugie naruszenie:
kara finansowa,
audyt wewnętrzny,
dowody wdrożenia zmian.
Trzecie naruszenie:
-pełna odpowiedzialność,
-kara wielokrotności wartości towaru,
-nawet jeśli oznacza to upadek firmy.
Oczywiście kary powinny dotyczyć głównie producenta i importera, sklep czy hurtownia ma niewielkie możliwości skontrolowania żywności poza sprawdzeniem etykiety, wyjątkiem sa produkty firmowane przez hipermarkety, tu odpowiedzialność i kara powinna spaść również na hipermarket
Jeśli ktoś trzy razy wprowadza na rynek żywność niezgodną z normami, to znaczy, że nie powinien zajmować się żywnością.
✅ 5. Kontrola importu — każda partia, bez wyjątku
Nie „wyrywkowo”. Nie „statystycznie”. Każda partia żywności wjeżdżająca do Polski musi być badana. Jeśli nie spełnia norm — utylizacja na granicy.
Rolnik też musi dbać o jakość. I będzie musiał — bo rynek go do tego zmusi
Normy nie są tylko batem na import. To również motywacja dla rolnika, by: badać glebę, badać plony, klasyfikować produkty, dbać o czystość produkcji.
Jeśli rolnik sprzeda zboże z pozostałościami glifosatu — ponosi odpowiedzialność. A jeśli to wina sąsiada, który pryskał przy wietrze? Odpowiada sąsiad.
Normy to nie rewolucja. To ratunek.
Wprowadzenie narodowych norm jakości żywności w obecnych warunkach staje się koniecznością. One nie tylko mogą obronić nasze bezpieczeństwo żywnościowe — one sprawią, że ludzie będą zdrowsi, gleby zostaną odbudowane, rośliny będą mniej zależne od „wspomagaczy”, a zwierzęta od antybiotyków. To obniży koszty produkcji żywności.
Tak — produkcja spadnie. Import i eksport również. Ale bez norm i tak stracimy rynki. Wybór jest więc prosty.
Można się spodziewać, że biurokracja unijna nie odda pola. Uruchomi wszystkie narzędzia — od NGO-sów po oskarżenia o protekcjonizm. Ale obrona całego sektora i bezpieczeństwa żywnościowego powinna być priorytetem.
To nie jest pomysł. To jest ostatnia szansa, by Polska nie stała się krajem, który je to, czego inni nie chcą.
A jeśli ktoś ma wątpliwości, czy warto — niech spojrzy na półki sklepowe. Bo tam właśnie rozgrywa się przyszłość tego kraju.
interesuję się historią, polityką, religią , permakulturą, literaturą, akwarystyką
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka