Wczoraj miałam "ciekawą" historię. Właśnie skończyłam pracę i wybierałam się do WC, gdy zadzwonił telefon. Poszłam z nim i gdy zakończyłam rozmowę weszłam do kabiny. Od razu mówię, że raczej rzadko zdarza mi się chodzić z telefonem w intymne miejsca, choć zdarzyło mi się usłyszeć, że ktoś, do kogo zadzwoniłam był akurat pod prysznicem. Mniejsza z tym.
Spłuczka obudowana jest kafelkami i ma półeczkę. Położyłam na niej telefon, by zabrać się za wykonanie pewnej czynności. Nie wiem jak to się stało, że telefon zsunął się prosto do muszli. W ekspresowym tempie wyjęłam go, jednak nie dawał oznak życia. Rozebrałam, wyciągnęłam baterię i zaczęłam pospiesznie suszyć. Nie powiem, nabrał wody, bo zwyczajnie się utopił.
Doradzono mi, bym go wrzuciłam do ryżu, to wyciągnie wilgoć, więc tak zrobiłam, a dodatkowo traktowałam go suszarką. Nic nie zadziałało, więc poszłam kupić nowy telefon, choć przyznam, że było mi żal poprzedniego, bo już z nim zdążyłam się zżyć. Dobrze działał i nie myślałam o zmianie. Jednak perspektywa brak czegoś szybkiego pod ręką, a do tego weekend zdecydowały o kupnie.
Ostatecznie dziś rano jakby ożył i pokazał mi,... no, właśnie
Jak dobrze przyjrzeć się zdjęciu, to wyraźnie widać, że ukazało się tornado. Mój telefon podpowiedział mi wyraźnie, kobieto jak tak mnie potraktowałaś, że musiałem znaleźć się w kanalizacji. Wszystkie funkcje działają, jedynie wyświetlacz wygląda mało estetycznie, więc będzie służył jako rezerwa, gdyby w przyszłości coś miało się wydarzyć z obecnym telefonem.
Mam nauczkę, nie chodzić wszędzie z telefonem, nie kłaść go gdzie popadanie nawet, gdy wydaje się, że powierzchnia jest stabilna, bo wystarczy moment, by przekonać się, że niekoniecznie. Ubyło mi parę stówek, bo być może się pospieszyłam. Ostatecznie uznałam, że tak miało być i nie ma co roztkliwiać się ani nad poprzednim telefonem, ani pieniędzmi, które wydałam na drugi.
