Marcin Kędryna Marcin Kędryna
938
BLOG

Przybysze z gwiazd i ich lodówki

Marcin Kędryna Marcin Kędryna Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

 Praca dziennikarza zajmującego się szeroko rozumianym stylem życia ma wiele plusów. Możliwość poszerzania horyzontów jest chyba najważniejszym. Można się przespać w hotelu za ponad 1000 euro, przejechać z prędkością 276 km/godz., można się też dowiedzieć, że Samsung znaczy trzy gwiazdy i co z tego we Wronkach wynika.

Zacznę od przypowieści. Bóg jeden wie, a mnie nie chce się liczyć, ile lat temu – kiedy chodziłem do ósmej klasy szkoły podstawowej (tak, kiedyś szkoła podstawowa trwała osiem lat, zresztą, jak ją zaczynaliśmy, to miała mieć lat dziesięć, ale to już zupełnie inna historia), wychowawczyni zapytała, czy w związku z tym, że czeka nas wybór szkoły ponadpodstawowej, nie chcielibyśmy się spotkać z przedstawicielem jakiegoś zawodu.

Tak właściwie, to wszyscy wiedzieli, że idą do liceów (poza kol. Jacasem, który chciał iść do technikum, tłumacząc, że zanim my pokończymy studia, to on będzie już po wojsku). Więc nikt specjalnego zainteresowania nie wykazał. Nikt, poza kol. Grzelą, który powiedział, że chciałby się spotkać z leśniczym. Klasa gruchnęła śmiechem, wychowawczyni zaczęła Grzelę obsztorcowywać, że sobie żarty stroi, a to poważna sprawa, on tłumaczył, że naprawdę go interesuje zawód leśnika. Nie uwierzyła.

Jak Grzelę znam, do dziś jej to pamięta. Zajmuje się naukowo jakimiś spiekami, próbował mi tłumaczyć, o co chodzi, szybko poprzestał na stwierdzeniu, że mniej więcej chodzi o coś, z czego się robi hamulce do porsche (te żółte). Piszę to tylko dlatego, że tak jak nikt nie wierzył Grzeli, że chce usłyszeć coś o zawodzie leśnika, tak mnie w redakcji nie wierzono, że chcę zobaczyć, jak się robi lodówki.

W końcu pojawiła się okazja, z której skwapliwie skorzystałem. Samsung w swojej fabryce we Wronkach świętował uruchomienie produkcji lodówek side-by-side (to takie duże, dwuskrzydłowe z kostkarkami).

Dzień wcześniej w Poznaniu na zaproszenie Audi byłem na meczu Irlandia–Włochy. Wrażenia:

1. Irlandczycy nie śpiewają dlatego, że nic się nie stało, tylko żeby pokazać, że to, co się stało, nie jest w stanie ich złamać;

2. Gdyby kiedyś ktoś z UEFA chciał wam sprzedać miejsca w loży „prestige” – nie wchodźcie w to. Nie jest to warte tych pieniędzy, jedzenie trujące, alkohol byle jaki, obsługa niby miła, ale wszystko jakoś niedorobione;

3. Jeżeli wcześniej nigdy nie byliście na meczu: nie ma powtórek ani komentarza, więc jak się człowiek zagapi – nic nie wie. Ale ogólnie wrażenia nie do zapomnienia.

Więc następnego dnia nieco zmęczony czekałem na wycieczkę przed poznańskim dworcem kolejowym (w budowie), obserwując, jak dwóch zdecydowanie wczorajszych Irlandczyków próbuje namówić atrakcyjne wolontariuszki na zamianę koszulek. Trwało to dobry kwadrans, później przyjechał pociąg. Wysiadła wycieczka warszawskich dziennikarzy, wsiedli Irlandczycy, wolontariuszki zostały w swoich koszulkach.

Autobus wiózł nas przez Wielkopolskę. Bardzo tam ładnie. Można by napisać, że ładnie jak nie w Polsce, ale jakoś by się to gryzło z nazwą geograficzną. To ciekawe, właściwie, to wszędzie w Polsce jest ładniej niż na Mazowszu. A wszyscy ciągną do tej Warszawy…

Jeżeli ktoś wcześniej we Wronkach nie był, bądź nie ma kolegi Wojtka, który we Wronkach się urodził i opowiada o – zbudowanym z kilku – ołtarzu przedziwnej urody, Wronki będą mu się kojarzyły z więzieniem bądź nazwą Amica.

Coś w tym jest, bo jak wjeżdżaliśmy do Wronek, najpierw było porządne pruskie więzienie, takie co to nawet kościół ma w murach, potem fabryka z napisem Amica, na koniec fabryka z napisem Samsung. Wszystkie do siebie przylegające. Tak właściwie to przy ulicy, między więzieniem a Amicą, stoi myjnia bezdotykowa, ale dalej fabryka przylega do więziennego muru.

Wcześniej we Wronkach widzieliśmy jeszcze ośrodek kultury z wylewającą się z niego grupą w strojach ludowych, tory kolejowe, po których przejechał pociąg do Szczecina, drogowskaz na Czarnków – nie udało mi się namówić wycieczki, byśmy wpadli na chwilę do browaru – i budynek Banku Spółdzielczego we Wronkach, z którego szyldu ktoś urwał kilka literek. Niestety, więcej nie udało się zobaczyć.

Fabryka Samsunga jest tak naprawdę częścią fabryki Amiki, przejętą dwa lata temu i od tego czasu rozbudowywaną i unowocześnianą. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą jest wielki baner treści „Przestrzegamy zasad i procedur”. Drugą – miejsce parkingowe oznaczone „Prezydent” i stojące na nim szare bmw serii 5. I tablica „Liczba dni bez wypadku ciężkiego 724”.

Świetny, wyprodukowany przez Spielberga film „Super 8” zaczyna scena, w której na podobnej, choć zdecydowanie bardziej oldskulowej tablicy ktoś zmienia liczbę 784 na 1. Film – bardzo upraszczając – opowiada o spotkaniu z obcą cywilizacją. I trochę jest tak, że we Wronkach w fabryce Samsunga do takiego spotkania właśnie dochodzi. Nie jest może ono tak spektakularne, ale za to efektywne.

Impreza zaczęła się od przemówień. Najpierw wystąpił użytkownik miejsca parkingowego z tabliczką „Prezydent” – prezes fabryki. Ubrany w roboczą kurtkę, nieco spięty, używał słów: odpowiedzialność, społeczność, sukces, środowisko, innowacyjność, technologia, dobrobyt. Powiedział, że to największy zakład Samsunga w Europie. Dowiedzieliśmy się, że fabryka ma strategiczne położenie, bo jej produkty mogą trafić do dowolnego miejsca w Europie w ciągu kilku dni.

Później wystąpił prezes Samsung Electronics Polska, ten przyjechał bmw serii 7 – łatwo poznać hierarchię – w dobrze skrojonym garniturze, dobrym angielskim mówił, że Polska to dla Samsunga nie tylko duży rynek wewnętrzny, ale też miejsce, które pomaga firmie 
w światowej ekspansji. Opowiadał o informatykach, których zatrudnia w warszawskim Centrum Badawczo-Rozwojowym. W ogóle się zrobiło bardzo przyjemnie.Przemówienia trwały jeszcze trochę czasu. W końcu przekroczyły moje możliwości percepcyjne.

Ale nic to. Po przemówieniach rozpoczął się najważniejszy dla mnie punkt programu (nie poczęstunek, ten był wcześniej). Zwiedzanie linii produkcyjnej. Niestety dowiedzieliśmy się, że zobaczymy tylko część, gdyż Samsung pewne innowacje woli trzymać w tajemnicy.Trudno, co robić.

Do hali produkcyjnej prowadził korytarz. Niepojące były tablice wiszące na ścianach. Współzawodnictwo pracy, kółko wędkarskie, trochę jak z innych czasów. Na hali jak to na hali – hałas. Ale przy okazji porządek. Linia produkcyjna zaczyna się od zaginania blachy na obudowę, kończy pakowaniem gotowej lodówki w folię termokurczliwą. Między jednym a drugim – cztery godziny.

Większość z nas obraz linii produkcyjnej czerpie z tego filmu z Chaplinem, który dokręca nakrętki. Linia Samsunga działa inaczej – nikt nie musi biegać za niedokręconą śrubą. Produkcja podzielona jest na etapy. Ale bardziej interesujące jest wprowadzenie systemu „komórek montażowych”. Polega to na tym, że zamiast wielu pracowników wykonujących po jednej czynności, mamy jednego odpowiadającego za wykonanie czegoś gotowego. Uff, jak to brzmi? Spróbujmy bardziej po ludzku. Wyobraźmy sobie produkcję stolika. W tradycyjnej fordowskiej linii czterech pracowników po kolei przykręcałoby po jednej nodze (później piąty by sprawdzał, czy są równe), w komórce każdy pracownik przykręca cztery. Jak tłumaczył nam jeden z kierowników, dzięki temu wiadomo, kto za co odpowiada, kontrola jakości odbywa się w trakcie produkcji, to zmniejsza szansę na błędy.

Przy każdym miejscu pracy wisiały dokładne (często obrazkowe) instrukcje z wytłuszczonymi hasłami typu: „Uwaga na detale, ostrożnie z czymśtam”.

Jeden z kierowników: – Zespoły muszą się raz w tygodniu spotykać i dyskutować o tym, co można usprawnić, żeby się pracowało lepiej.

Trochę jak z filmów z lat 50. Podobnie jak wiszące wszędzie banery i plakaty „Przestrzegamy zasad i procedur”, „Działania pracowników przed i po pracy – zaczynamy od kontroli maszyny”, „Jakość przede wszystkim” czy nieco dziwnym językiem „My mashine – potencjał maszyny w moich rękach, czyszczę, dbam, naoliwiam. My area – udział w sprzątaniu wszystkich pracowników. Moje stanowisko pracy, jak mój dom. My job – kocham swoją pracę. Jestem ekspertem w tym, co robię”. I to „naoliwianie” na każdym kroku. Zacząłem się z tego wszystkiego zastanawiać, jak to wygląda w moim przypadku – i muszę przyznać, że ja moje narzędzie pracy naoliwiam dość często alkoholem.

Wydawać by się mogło, że ten rodzaj – nawet nie wiem, jak to nazwać – propagandy? – w kraju, w którym to już było i się nie sprawdziło – nie będzie działać.

Jeden z kierowników: – Na początku było trudno, ale po dwóch latach zaczęło przynosić efekty. Pracowałem, jak tu była Amica, to była całkiem nowoczesna fabryka, ale to nic przy tym, co przywieźli Koreańczycy. Tu wszystko jest przemyślane. Taki drobiazg – części są projektowane tak, żeby nie dało się ich źle zamontować. A przemyślane, bo wszyscy myślą. Każdy pracownik. Na całym świecie. Tu ktoś coś wymyśli dobrego – wdrażane to jest we wszystkich fabrykach. Pytam, jak ludzie znosili te plakaty, zebrania, odpowiada: – Dwa lata, potrzebne były dwa lata. Stojący w dziwnych miejscach przy linii Koreańczycy wyglądają trochę jak kosmici.

Z hali wyszedłem z poczuciem niedosytu. Dowiedziałem się, że lodówki robi się dość szybko, ale porządnie. Postanowiłem więc sprawdzić, jak wygląda w środku nowy model kostkarki, dzięki któremu w zamrażalniku jest dużo więcej miejsca. Zdjąłem obudowę i potem przez dobre dziesięć minut nie mogłem jej założyć. Było to bardzo frustrujące, gdyż wcześniej na hali widziałem, że zajmuje to dwie sekundy.

W celu odreagowania zaatakowałem oficjeli pytaniem, jak działa lodówka. Dowiedziałem się, że fabryka ma 33 hektary, że zainwestowano w nią 300 milionów dolarów, że z linii może zjeżdżać lodówka co 17 sekund, pralka co 15, że jest ponad 1000 pracowników, ale że zatrudnianie jest zwiększane, że lodówek jest produkowanych 70 modeli. Szef marketingu wyjaśnił, że wcześniej, gdy takie lodówki sprowadzano z Azji, przez sześć tygodni były na morzu, a teraz zamówienia w Polsce można realizować wręcz w czasie rzeczywistym, ale gdy zacząłem go dopytywać, o to jak naprawdę ta lodówka działa, to musiał gdzieś zadzwonić.

W końcu sprowadzono dla mnie specjalnie inżyniera (25 lat doświadczenia w chłodnictwie). Najpierw rozsądnie zapytał, która lodówka? I zaczął wyjaśniać. Nie będę tego cytował w całości, bo najważniejszą informacją jest, że bez konieczności serwisowania lodówka powinna działać przynajmniej 15 lat, a potem ją można łatwo doprowadzić do stanu „jak z fabryki”. I bardzo mnie ta informacja ucieszyła, bo mój samsung ma już siedem lat, a nie wyobrażam sobie bez niego życia.

I to właściwie by było na tyle. Wychodząc z fabryki wpadliśmy do palarni. Była tam obrazkowa instrukcja: DOBRZE – pety w popielniczce, ŹLE – pety na ziemi. Słusznie. Pety były wyłącznie w popielniczce. Większość użytkowników palarni stanowili Koreańczycy.

Wylądowali we Wronkach 6 kwietnia 2010 roku jak kosmici, przywieźli swoją technologię, pieniądze i teraz z naszą pomocą chcą podbijać świat. Super.

 

Tekst ukazał się w lipcowym „Malemenie”.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości