Zasadniczo spokojnie mógłbym puścić ten tekst w eter już po wczorajszym, przedostatnim, etapie Vuelty a Espany (czy to się w ogóle powinno odmieniać?), bo ostatnie odsłony kolarskich wielkich torów mają taki wpływ na końcową klasyfikację generalną tychże jak rozpaczliwa i antypaństwowa akcja Komorowskiego z rozpisaniem referendum na poprawę jego sytuacji w walce o prezydenturę. Ale, na wypadek trzęsienia ziemi w Hiszpanii tudzież posypania całej trasy ostatniego odcinak Vuelty (wzorem Czechów na Wyścigu Pokoju w roku 1968) przez wrogich temu wyścigowi, wszystko jedno jakiej maści, separatystów gwoździami, wolałem poczekać do końca wyścigu. Jak widać niepotrzebnie, ale co zrobić. Mądry Polak po szkodzie. Piszemy.
Chciałem, tak naprawdę, napisać jedno zdanie. To tytułowe. Starcza za wszystko. Majka miał przeciwko sobie trzy silne drużyny (w zasadzie to nie drużyny, a przynajmniej kompanie były) w postaci ciągle do końca nie złapanej na dopingu Astany oraz Movistara i Katiuszy. Do tego plejada bardzo dobrych górali, bo ci słabi w górach na Vuelcie pojawiają się w mniejszej masie. A do pomocy miał Majka praktycznie Pawła Poljańskiego, bo reszta drużyny to była słabsza od tej, która pomagała mu w zeszłorocznym Tour de Pologne. Tak właściciel Saxo, pan Tinkow, każe wspomagać swojego lidera podczas jednego z trzech największych wyścigów kolarskich na świecie.
Mimo tego, wywrotki i związanej z tym straty na jednym z pierwszych odcinków wyścigu oraz słabej jazdy na czasówce, Polak potrafił wywalczyć podium jednego z trzech najważniejszych wyścigów kolarskich na świecie. Wyścigu stanowiącego odpowiednik Turnieju Wielkiego Szlema w tenisie.
Majka jest dopiero drugim polskim kolarzem w historii, który takiego wyczynu dokonał. Pierwszym był Zenon Jaskuła, trzeci kolarz Wielkiej Pętli w roku 1993. Pozostając w poetyce tenisa trzeba przyznać, że Tour de France to taki kolarski Wimbledon, a Vuelta to raczej cos w rodzaju Roland Garros, ale i tak nie umniejsza to w niczym wyczynu Majeczki Naszej Kochanej. Nie pisząc już o tym, że w czasach Jaskuły szprycowałi się wszyscy (tak przynajmniej powiedział mi w roku 1997 jeden z byłych reprezentantów Polski). Teraz podobno nie, więc jest szansa, że Rafał nie. A to jeszcze bardziej podnosi rangę tego co zrobił.
Kto chciał to tegoroczną Vueltę oglądał. Pełną emocji, pełną zwrotów, pełną udanych indywidualnych i zbiorowych ucieczek, bardzo ciekawą w rzeczy samej, niezależnie od udziału Polaka w niej i w czołówce, co dla nas zdecydowanie te emocje zwiększało. Kto nie chciał – nie oglądał, więc tu sobie pióra strzępił jakimiś opisami nie będę. Chciałem tylko zwrócić uwagę na jedno. Na wczorajszy etap. I na wspaniałą taktykę i jazdę Polaka. Przecież przed startem do tego etapu miał grubo ponad 2,5 minuty straty do Dumoulina, prawie tyle samo do Aru i ponad minutę do Rodriqueza. Od początku etapu wiedział co pomoże mu awansować na podium. Przewidział atak Astany (to akurat nie było trudne), ale przewidział też późniejszy atak Quintany, był czujny i się z nim zabrał. Na koniec zrobił wszystko co mógł, by uciec z Kolumbijczykiem Rodriquezowi na więcej niż 1.07. Do drugiego miejsca w generalce zabrakło mu, nie zapominajmy, ledwie 12 sekund. Pewnie gdyby nie praca Astany na rzecz Rodriqueza (oczywiście dmuchali na zimne z powodu Aru, ale przy okazji pomogli liderowi Katiuszy) to Rafał byłby w generalce na koniec drugi. Nadrobił wczoraj do Holendra koło 5 minut, a do Włocha i Hiszpana niemal minutę. Naprawdę szkoda tej słabej czasówki, bo mogło być rzeczywiście bosko.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A mamy drugie podium w historii Wielkich Tourów. Polscy kolarze dogonili polskich piłkarzy. Oni tez maja dwa trzecie miejsca na najważniejszych imprezach na świecie w swojej dyscyplinie::).
Czy po tym sukcesie Rafał powinien pozostać w traktującym go po macoszemu Tinkow-Saxo? Nie wiem. W kontekście dalszego pobytu w tej grupie Contadora może być to problem. I nie ma co pitolić, że Rafał ma 26 lat (skończył, notabene, wczoraj) i może jeszcze poczekać. Tom Dumoilin jest młodszy od niego. Fabio Aru oraz nasz mistrz świata, Kwiatkowski, też. Na co czekać? Aż Alberto umrze albo spadnie z roweru ze starości? Trzeba iść drogą Kwiatka i Dumoulina, uważam.
Ale nasza Supergwiazda musi o tym zadecydować sama.
Inne tematy w dziale Sport