HareM HareM
370
BLOG

Narciarski Puchar Świata Polska zacznie w siedmiu

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 0

Skoki narciarskie to jest taki dziwny sport. Zasadniczo to nawet nie dziwny, tylko zidiociały. Chociaż znacznie trafniejszym, w zasadzie trafiającym w samo sedno, byłoby stwierdzenie, że zidiociali to są dokładnie goście, którzy skokami zawiadują.

No bo jak myśleć inaczej, skoro o tym ilu skoczków będzie reprezentować poszczególne kraje w Pucharze Świata w zimie, decydują skoki oddane w lecie. To znaczy inaczej. To by jeszcze nie było takie najgłupsze, bo przecież jak u nas lato, to w Nowej Zelandii zima, więc jakby tam skakali to byłby w tym jakiś sens i porządek. Ale nie. Oni skaczą w Europie na trawie. Nawet nie na trawie tylko na jakimś zielonym ersatzu, który pozwala im się nie zabić przy lądowaniu.

W żadnym innym sporcie, włącznie z biegami narciarskimi, które przecież też, tak jak skoki, rozgrywane są pod egidą FIS, nie występuje sytuacja taka jak w skokach. Owszem, jest hokej na lodzie i na trawie, jest. Ale to są DWIE RÓŻNE DYSCYPLINY. Jest żużel i żużel na lodzie. To też są DWIE RÓŻNE DYSCYPLINY. Albo siatkówkę na lodzie kto widział? Albo skok o tyczce w zimie i na rozbiegu lodowym? Nie. A skoki w lecie i na trawie w lecie owszem.

Ludzie, którzy rządzą skokami są tak pazerni na kasę, że zatracili już jakiekolwiek poczucie przyzwoitości. Ich pazerność da się porównać tylko z pazernością działaczy piłkarskich. Może dlatego właśnie te dwie dyscypliny właśnie rozgrywa się przez cały rok. Przy czym, o ile wiem, piłkarze już od kilkudziesięciu lat, odkąd wymyślono podgrzewane płyty, w zimie na lodzie nie grają. A skoczkowie w lecie (mimo, że armatki śnieżne wymyślono chyba wcześniej) w zaparte na trawie:).

Ponieważ jednak to hermetyczna klika Hofera rządzi skokami i przez najbliższe kilkadziesiąt, a na pewno kilkanaście, lat nic się nie zmieni, to nie tylko federacje narciarskie, ale i wszyscy miłośnicy skoków, włącznie ze mną, muszą się dostosować do hoferowych przepisów. A przepisy mówią wyraźnie. O tym ilu skoczków z danego kraju będzie skakać na początku zimy w Pucharze Świata i Pucharze Kontynentalnym decydują rankingi, odpowiednio WRL i CRL, na ostatni dzień sezonu letniego.

Ten dzień to było wczoraj. I na wczoraj właśnie wyszło, że do pierwszych zawodów zimowego sezonu PŚ przystąpi maksymalna możliwa, ustalona przepisami, liczba, czyli siedmiu Polaków. Przesądził o tym miniony weekend, konkretnie dwa ostatnie, przedwczorajszy i wczorajszy, konkursy letniego Pucharu Kontynentalnego.

Nie wchodząc mocno w szczegóły, bo pewnie nie każdego to aż tak interesuje. Więc bardzo ogólnikowo. O ilości skoczków z danego kraju, która  może w danym momencie uczestniczyć w zawodach z cyklu o nazwie Puchar Świata, decyduje generalnie to, ilu z nich znajdzie się w czołowej 55-tce rankingu światowego zwanego z angielska WRL (Word Ranking List) na koniec poprzedniego okresu rozliczeniowego. Ten okres rozliczeniowy nazwano z głupia, patrząc z polskiego punktu widzenia, periodem i to się, niestety, przyjęło. Każdy sezon dzieli się na siedem periodów. Pięć zimowych i dwa letnie. Sezon zimowy startuje, jak jednym wiadomo, a innym nie, pod koniec listopada. W trzeciej dekadzie konkretnie. I na tę inaugurację zimy, w Klingenthal zresztą, każdy kraj wystawi tylu skoczków ilu mieści się w tej rzeczonej 55-tce WRL, stan na wczoraj. Nie będę pisał, że trochę inaczej liczy się to dla krajów nie będących w czołówce tej dyscypliny. Ale dla takich Niemców, Austriaków czy Polaków tak się to liczy. Przy czym jest ograniczenie ilościowe. W Pucharze Świata, z wyżej wymienionego tytułu, nie może uczestniczyć więcej jak sześciu reprezentantów danego kraju. Maksymalna ilość skoczków może być jednak większa. Wynosi siedem. Ma to miejsce wtedy, kiedy w rozgrywkach II ligi skokowej, tzw. Pucharze Kontynentalnym, przedstawiciel tego kraju znajdzie się, za dany period, w czołowej trójce klasyfikacji.

Co wtedy kiedy, powiedzmy, Norwegów jest we wspomnianej top55 sześciu, a dodatkowo zajmą trzy pierwsze miejsca w periodalnej (idiotyczne słowo, nie?) klasyfikacji PK? Ano nic. W PŚ skaczą w siedmiu, a dodatkowe dwa miejsca są przydzielane nacjom, których reprezentanci zajmują w tym PK za period kolejne pozycje.

Ale jest też sytuacja taka jak obecnie w przypadku Polaków. Tak się złożyło, że mamy w 55-tce WRL nie sześciu, a pięciu zawodników. Mimo to do Klingenthal, i do wszystkich pozostałych miejscowości-gospodarzy zawodów o PŚ w pierwszym periodzie zimowym, będzie miało prawo pojechać siedmiu Biało-Czerwonych. Dlatego, że w czołowej trójce PK za miniony period zmieścili się zarówno Maciej Kot jak i Dawid Kubacki. Gdyby Polacy zajęli całe podium generalki za II letni okres rozliczeniowy, a w 55-tce WRL byłoby ich tylko czterech, to też wystawialibyśmy w listopadzie i grudniu siedmiu skoczków. Jak byśmy chcieli, bo obowiązku nie ma. Taka sytuacja, z tym układem czterech z WRL-u i trzech z PK za period, wystąpiła bodaj dwa lata temu w którymś z periodów u Słoweńców.

Jak widać ten regulamin nie jest do końca sprawiedliwy. Kraj, który wprowadzi do objętej niby preferencjami 55-cioosobowej czołówki WRL dziesięciu skoczków, może być reprezentowany w danym periodzie tylko przez sześciu reprezentantów, a kraj, który będzie miał w niej, jak wspomniani Słoweńcy, tylko czterech zawodników, będzie mógł, w sprzyjających i przytoczonych okolicznościach, wystawić siedmiu. Zgadzam się. Sprawiedliwe to nie jest.

Jeszcze, jakby się ktoś dziwił, odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że w 55-tce jest 10-ciu albo czasem więcej skoczków jednej nacji. Możliwe. Jest, na przykład, osiem albo i więcej, zawodów w periodzie. Po pierwsze jest rotacja w reprezentacjach. Ktoś skacze świetnie przez jeden weekend, nabije punktów, w drugi dużo słabiej, trener go zmienia na kogoś, kto szansę wykorzystuje i też skacze świetnie. Po drugie, i to może ważniejsze. Gospodarze zawodów mają prawo, góra dwukrotnie w sezonie, wystawić tzw. kwotę narodową. To jest, w przypadku tych najsilniejszych drużyn, sześciu dodatkowych skoczków oprócz puli wynikającej z przytoczonych przepisów. To pozwala, w najkorzystniejszym wariancie, desygnować sztabowi szkoleniowemu do konkursu aż 13-tu sportowców. Pamiętam taka sytuację, że parę lat temu, może dziewięć, w Bischofshofen nie tylko, ze startowało, ale punkty zdobył 13-tu Austriaków. I to nie na byle jakich miejscach.

Oczywiście im więcej zawodników polskich w konkursie tym, jak się wydaje, więcej szans na pucharowe punkty i na dobre miejsca. Przy czym doświadczenie mówi, szczególnie obserwacje poczynione za kadencji trenera Kruczka, że czasem tak się tylko wydaje. Zostawiając na boku złośliwości napiszę tylko, że mam nadzieję, że w tym roku wywalczona kwota od początku zimy pójdzie w jakość i nie będziemy już na początku grudnia się pieklić, że po to wywalczyliśmy w lecie maksymalna kwotę, żeby w zimie z niej nie korzystać i opuszczać kolejne konkursy jeżdżąc w poszukiwaniu formy wszędzie, tylko nie na zawody. Takie były początki praktycznie wszystkich sezonów w okresie gdy lejce reprezentacji trzyma Kruczek. I niewielkim pocieszeniem jest to, że za Tajnera czy Kuttina było jeszcze gorzej. To były jednak zupełnie inne czasy, zupełnie inne pieniądze, zupełnie inna organizacja, zupełnie inne warunki pzrygotowań. Dziś, nie zapominając w żadnym wypadku o Stochu, głównie dzięki Małyszowi, jesteśmy narciarską potęgą. I choćby z tego tytułu nie wypada nam robić przez pół zimy za chłopców do bicia.

Miejmy nadzieję, że pan Kruczek to w końcu pojął. Bo jak nie, to rozwiązanie nasuwa się samo. Do usłyszenia tuż przed sezonem.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Sport